Rozdział XII

198 14 12
                                    


// Kochani, wrzucam kolejny rozdział z racji tego, że miałam więcej czasu na to, by nieco nadgonić pracę przy tej historii pomiędzy kilkoma innymi :)


     Czasami zrobimy coś, co później nas gryzie od środka.

     Męczy.

     Nie daje spokoju.

     Dusi i wzbudza poczucie winy.

     Chcemy temu jakoś stawić czoło i albo pokonamy swoje demony, albo damy im się pochłonąć podłemu samopoczuciu.

     Madeleine długo myślała nad tym co zaszło. Po chyba setnej analizie zrozumiała, że w dużej mierze cała sytuacja była tylko i wyłącznie jej winą. Niepewnie wyjęła pergamin i szybkim, zgrabnym, lekko pochyłym pismem nakreśliła kilka słów. Po chwili jednak zgniotła kartkę i wyrzuciła do niewielkiego kubełka pod biurkiem. Przygryzła końcówkę pióra. Tak nie może tego załatwić.

     Wzięła kolejny pergamin i tym razem zmieniła treść. Mrużąc oczy i wysilając się, by lepiej widzieć pisane przez siebie słowa postawiła kropkę i odsapnęła.
    - No dobrze, teraz jedynie trzeba znaleźć sposób, jak...- zamilkła unosząc brew i uśmiechnęła się do siebie.
    - Dzień dobry panu. - uśmiechnęła się znajdując Pearsa za sceną, gdzie przygotowywano nowe dekoracje.

     Tym razem mieli wystawić spektakl pod tytułem Carmen. Opowiadał on o żołnierzu, który pomimo posiadania kochającej narzeczonej ulega urokowi pewnej cyganki, która trafiła za kraty z powodu ranienia koleżanki nożem w fabryce.
    - Madeleine, co cię do nas sprowadza? - pyta mężczyzna uśmiechając się miło.
    - Czy możesz przekazać ode mnie ten list? - zapytała podając mu kopertę.

     Pears widząc adres oniemiał. Przez chwile wydawało się, że wiedział jak zareagować.
    - Ależ panienko, żarty się panienki trzymają, przecież...
    - Żarty, żartami, ale ta sprawa jest dla mnie ważna. Może pan to dla mnie zrobić? - zapytała.

     Pears westchnął ciężko i tylko pokiwał głową.
    - Przekażę. - odpowiedział na co Madeleine kiwnęła mu głową w podzięce.

     Wracając do biblioteki poczuła jak ktoś łapie ją za rękę. Spojrzała i widząc rumianą twarz Josepha zacisnęła mocno szczękę.
    - Zapłacisz mi za to oskarżenie u dyrektorów. - syknął wściekły, na co dziewczyna jedynie uśmiechnęła się triumfalnie.
    - Bynajmniej. Co najwyżej pomacham panu na do widzenia. - odpowiedziała wyszarpując rękę.- Jeśli jeszcze raz ośmielisz się mnie tknąć, to...
    - To co? - pyta rozbawiony. - Napuścisz na mnie dyrektorów? A może samego upiora, co?
    - Będzie pan liczył się z gorszymi konsekwencjami niż posiedzenie na dywaniku u dyrektorów. - oznajmiła unosząc dumnie głowę i bez słowa ruszyła dalej przed siebie.
     Ostatnie wydarzenia dały jej jasno do zrozumienia. Bądź twarda, lub giń. Takie zasady ma świat. Skończyły się wygodne łoża, eleganckie przyjęcia, czy przejażdżki bryczką z "przyjaciółmi". Została rzucona przed oblicze prawdziwego życia. Pokazało swoją prawdziwą twarz. Piękną, lecz posiadającą, okrutną naturę. Pełną dwulicowości i strachu. Dobra, które miesza się z hipokryzją i obłudą. Czasami nie masz pojęcia co jest co, dlatego musisz być czujna na każdym kroku. Czas, aby potulna, miła i sympatyczna dziewczyna zasnęła dając wolność tej, która długo obserwowała na dworach niebezpieczne, wyniosłe kobiety.
Gdy tylko zamknęła się za drzwiami biblioteki wypuściła ciężkie powietrze, a cała pewność siebie po prostu zniknęła odkrywając jej prawdziwą naturę.
     - To naprawdę trudne.- wymamrotała czując mdłości od stresu, jednak po chwili wyprostowała się i zasiadła przy oknie próbując przeczytać choć kilka stron książki.

***

    - Czy ja mogę wiedzieć, jak to się stało, że cię nakryła? - zapytał przyglądając się jak Eryk grzebie w igłach powbijanych w poduszkę. W końcu znalazł tę upragnioną i z lekkim uśmiechem wyciągnął ostry koniec z miękkiego aksamitu. Zerknął przez ramię na przyjaciela.
    - Okazała się małą, podstępną intrygantką. - odpowiedział nawlekając na igłę czerwoną nić.
    - Co to znaczy?
    - Jeśli nie znasz pojęcia tych słów odsyłam cię na górę do biblioteki. Poproś madmoiselle      Madeleine o słownik. - odpowiadaga zabierając się za doszywanie nowego podszycia w pelerynie. Stare nie nadawało się już nawet do naprawy.
    - Eryku...
    - Słucham? - mruknął nachylając się nad materiałem i wprawnie począł lawirować igłą tworząc piękny, precyzyjny szew.
    - Mam list do ciebie.
     Upiór zdziwiony aż ukuł się w palec. Zduszając w sobie przekleństwo zacisnął dłoń i tym razem skupił się na Pearsie. Ujrzał jak mężczyzna wyciąga w jego stronę list, do tego zapieczętowany ładnym, białym lakiem. Zdziwiony wstał i niespiesznie podszedł do przyjaciela zabierając z jego dłoni papier. Sama pieczęć przedstawiała kwiat stokrotki. Nie miał pojęcia skąd wytrzasnęła taką pieczęć, lecz chyba nie było czasu na zastanawianie się nad tym. Do tego ujrzał, że pod zastygniętym lakiem spoczywa suszony listek. Było to na swój sposób urocze. Nie czekając wziął z niewielkiego stolika nożyk do otwierania listów i jednym szybkim cięciem przeciął kopertę wydobywając list.

Upiór w operze - historia nieznanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz