Rozdział XXV

189 14 7
                                    


// Witajcie w ten ostatni wolny dzień.
Niestety muszę powiedzieć, że nie wiem, czy jutro także wrzucę kolejny rozdział, mam nadzieję, że uda mi się go skończyć. Jeśli nie na pewno pojawi się do przyszłego weekendu :)
Tym czasem życzę wam miłego czytania :)
P.S. W poprzednich rozdziałach mogłam się mocno pomylić, i jeśli były wzmianki o szczurach, to jest to mój błąd. W historii Dziadka do orzechów nie było szczurów, tylko myszy.



      Nie spała. Nie była w stanie zjeść też porannego posiłku. Siedziała przygnębiona w bibliotece przyglądając się jak prószy śnieg. Nie cieszyły jej nawet ozdoby, które zawiesiła wraz z Erikiem. Do biblioteki wpadły nagle roześmiane baletnice. Podeszły do biurka z szerokimi uśmiechami.

    - Panienko, pozwoli panienka, byśmy dodały i swoje ozdoby? Rozwieszamy je prawie w każdym pomieszczeniu! - zawołała Louis.
    - Róbcie co chcecie. - odpowiedziała bez namysłu nie zwracając na nie zbytnio uwagi.
     Dziewczęta zaś nawet nie zainteresowały się jej stanem. Pochłonięte radością wzięły drabinę i szybko zawiesiły ozdóbkę, którą Madeleine z pełną premedytacją olała. Nawet nie patrzyła na zapewne kolejną bombkę, które pojawiły się też w holu jak i garderobach.
    - To na Bożonarodzeniowy bal! Żeby przyniósł każdemu radość i szczęście! - oznajmiła Louis.
    - Cudownie. - mruknęła bibliotekarka czując jak jej oczy napełniają się łzami. - Jeśli możecie zostawcie mnie samą, mam dużo dokumentów do wypełnienia.
    - Och...tak, proszę nam wybaczyć, już znikamy. - odpowiedziała i dziewczęta szybko z cichymi chichotami opuściły pomieszczenie. 
     Madeleine nachyliła się nad pracą, lecz nie mogła się na niczym skupić. Bolała ją głowa od płaczu i rozdarcia między tym co zrobił, a co zrobiła ona. W końcu zasłoniła dłońmi twarz i wciągnęła powietrze, które zadrżało w jej gardle.
    - Och...a cóż to trapi panienkę? - usłyszała głos przepełniony mocnym, wschodnim akcentem.
Szybko zabrała dłonie biorąc się w garść.
    - Najmocniej przepraszam, nie wyspałam się. - uśmiechnęła się, a przynajmniej taką miała nadzieję.
    - Wydaje mi się, że to coś innego. - mruknął Rosjanin podchodząc bliżej.
Madeleine nie miała ochoty z nikim rozmawiać, a tym bardziej z nim. Był zwykłym śmieciem, który wykorzystał determinację Ineet, a gdy zdarzył się wypadek potraktował jak zepsutą lalkę!
    - Wiele się wczoraj wydarzyło... - wymamrotała chcąc go zbyć.
    - Tak...Biedna Ineet. Żal mi jej z całego serca... - Madeleine uniosła nieznacznie brew słysząc te słowa - ...jednak muszę przede wszystkim myśleć o przedstawieniu.
    - To oczywiste. - wypluła z siebie.
     Rosjanin przymrużył oczy przyglądając się uważnie dziewczynie.
    - Przyniosłem wypożyczenie. - powiedział wyciągając tomik w stronę bibliotekarki.
    - Proszę położyć na biurku, zaraz się nim zajmę. - odparła.
    - Panienko. - Danił poważnym tonem głosu zwrócił się do niej. - Proszę nie brać do siebie rzeczy, które panienki nie dotyczą. W ten sposób zakrzywiasz sobie percepcję na resztę świata.
    - Na przykład na pana, monsieur Danił? - zapytała opierając się o fotel.
     Rosjanin słysząc jawne oskarżenie uniósł brew, lecz jedynie uśmiechnął się lekko.
    - Nie ukrywam, że jestem niekiedy krótką chwilą zapomnienia i rozkoszy, ale pragnę panience powiedzieć, że ja do niczego nikogo nie zmuszam.
     Madeleine zarumieniła się czując jak robi się jej głupio.
    - Ja...
    - Ależ proszę się nie tłumaczyć. - przerwał jej unosząc dłoń. - Za nic madmoiselle nie winię, jednakże proszę też nie patrzeć na mnie wilkiem. Takiej tajemniczej damie nie przystoi takie zachowanie. - dodał i opuścił bibliotekę.
     Madeleine zdusiła w sobie jęk rozpaczy, gdy została sama.

***


    - Eriku co tam się stało? - zapytał Pears splatając ręce na piersi.
    - Gdzie? - usłyszał głos tak przepełniony wściekłością i żalem, że poczuł ciarki na plecach.
    - Jak to gdzie? - fuknął. - Na scenie! Trzy osoby cię widziały!
    - Niby jakim cudem? - warknął Erik obracając się w jego stronę. - Jak!? Skoro mnie nie było w operze!?
    - Co?
    - Od wczoraj słyszę jakieś śmieszne oskarżenia! Tak! Wiem, że Ineet spotkało jakieś nieszczęście, że skręciła kostkę, ale szkoda, że jestem o to oskarżany!! - zagrzmiał.
     Pears zmarszczył brwi zaskoczony.
    - Mówiła, że widziała Upiora...nie tylko ona.
     Erik zacisnął usta w wąską kreskę.
    - Madeleine mówi...
    - Nie chcę nawet wiedzieć, co mówi ta zakłamana pannica! - zawołał.
     Pears aż wzdrygnął się.
    - O czym ty mówisz? - zapytał zupełnie tracąc rezon.
    - Nie zamierzam nawet o niej słuchać, rozumiesz!?
     Pears pomasował się po czole. Co tu się u licha wyprawia?


***


     Madeleine zamknęła bibliotekę robiąc sobie przerwę. Chciała na chwilę zapomnieć, oddalić się, zniknąć dla świata, a najlepiej wychodziło jej to, gdy tańczyła. Tak więc zamknęła się w swojej tajemnej sali do ćwiczeń, lecz i tu odczuwała jego obecność, co nie pozwalało zbytnio się skupić. Przebrała się w strój do ćwiczeń, zawiązała starannie tasiemki point skupiając całą uwagę na odpowiednim splocie i ustawiła się na środku sali.
     Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Uniosła się na palcach oczami wyobraźni widząc scenę, jak myszy pojawiają się w pierwszym akcie. Jak ich król o siedmiu głowach, na których spoczywają złote korony nakazuje atak. Pierwszy desperacki krok, strach przed nimi, podjęta walka. Po chwili delikatniejsze kroki, kiedy sceneria zmieniała się. Gdy Klara znów pojawiła się wśród rodziny, by zaraz znów wieczorem podczas Bożego Narodzenia ujrzeć wojnę między Królem myszy, a Dziadkiem do orzechów. Dołączyła do niego, a jej umysł zmąciło wspomnienie silnych dłoni obejmujących jej szczupłą talię. Jego lśniących oczu wpatrujących się w jej oliwkowe tęczówki, które nie są takie nudne...
     Madeleine zatrzymała się czując napięcie w płucach. Wypuściła powoli powietrze, otworzyła oczy i w tej samej chwili zbladła widząc w odbiciu lustra twarz Divy.
    - Madame Carlotta... - wyszeptała przerażona. - Ja...ja wytłumaczę wszystko, błagam, niech Madame... - zaczęła dosłownie dławić się wyjaśnieniami, lecz kobieta bez słowa podeszła do niej, złapała mocno pod ramię i wyciągnęła z pomieszczenia.
     Pears widząc to uniósł dłoń do ust, lecz nie był w stanie już wytłumaczyć Madeleine.
Carlotta nie zważając na tłumaczenia dziewczyny zatargała ją aż do gabinetu dyrektorów. Bez słowa weszła do środka, akurat wtedy, kiedy Danił siedział przed mężczyznami pochłonięty rozmową o spektaklu. Wszyscy trzej spojrzeli zaskoczeni na to jak Diva wprowadza prawie zapłakaną dziewczynę do środka.
    - Znalazłam naszą Klarę. - oznajmiła dumnie.


***


     Pears podążył szybko za kobietami, lecz nie zdążył ich dogonić kiedy zniknęły za drzwiami gabinetu. Zacisnął mocno szczękę szykując się na najgorsze. Mimo to czekał przed drzwiami dobre dwadzieścia minut, aż w końcu drzwi otworzyły się ukazując Madeleine, która wyprowadzona została przez Richarda.
    - Ach! Monsieur Pears! Dobrze, że pana widzę. Proszę odprowadzić naszą zaskakującą panienkę do biblioteki. Chyba nadal jest nieco...zaskoczona. - poprosił uśmiechając się przyjaźnie do Madeleine.
    - O-oczywiście... - kiwnął głową i ujął ostrożnie dziewczynę pod ramię. - Madeleine, wszystko w porządku? - zapytał.
    - Ja...ja muszę...usiąść... - szepnęła czując jak nogi się uginają pod ciężarem chwilowych przeżyć.
     Gdyby Pears nie trzymał jej, dziewczyna z pewnością upadłaby na ziemię. Złapał ją pewniej i poprowadził do pomieszczenia wypełnionego księgami.
    - Co się stało? - zapytał podając Madeleine herabtę.
    - Ja nie wiem...nie wiem jak to się stało...Zamknęłam za sobą drzwi, ale musiały się uchylić, nie wiem! - zawołała czując się jak najgorszy zdrajca. - Ale...ale nie powiedziała im o tym gdzie mnie znalazła, tylko, że znalazła im nową Klarę, potem pytali mnie skąd znam układ i jakim cudem potrafię tak tańczyć, więc powiedziałam, że niegdyś uczyłam się tańca i wróciłam do tego, lecz lekcji udzielała mi Giri, ponieważ zgodziła się robić to za darmo...
    - To...wręcz niewiarygodne...- mruknął.
     Madeleine z trudem przełknęła łyk herbaty.
    - Monsieur... - zagaiła cicho.
    - Tak?
    - Czy...czy Erik...czy on naprawdę wczoraj... - nie dała rady dokończyć.
    - Nie umiem na to odpowiedzieć. - westchnął cicho. - Sam sobie jest winien, nie raz nie dwa naprzykrzał się niektórym pracownikom, więc nie dziwię się, że go oskarżają, tym bardziej, że widziano postać w białej masce. Jednakże...nie mogę uwierzyć w to, że z takiego powodu zrobiłby komuś taką krzywdę. Poza tym emocje małej Giri zupełnie go nie interesują, nie widzę tu dla niego motywu.
     Madeleine zakryła twarz dłońmi.
    - Ale...jeśli mogę wiedzieć, co zaszło między wami? - zapytał, a w odpowiedzi usłyszał szloch. Uniósł brwi czując niepokój.
    - Ja...ja... oskarżyłam go o wczorajszy występek, ale...ale za to Eri odkrył mój. - mówiła między pociągnięciami nosa i opowiedziała Persowi o tym jak Christine oddała jej pierścień i o tym jak nie potrafiła mu go przekazać.
     Pears słuchał opowieści w ciszy czując coraz większy smutek i współczucie dla tej zagubionej dwójki.
    - Och Madeleine... - westchnął cicho i wyjął z kieszeni marynarki chusteczkę. Podał ją zapłakanej dziewczynie.
     Madeleine przyjęła ją i otarła zaczerwienione oczy.
    - To bardzo ciężki temat i niestety będzie bardzo trudno to odkręcić. Na razie jednak postaraj się skupić na tym, że jesteś jedyną osobą, która może uratować spektakl.
     Madeleine skurczyła się jeszcze bardziej.
    - Ja...nie wiem czy dam radę. To...to za dużo...ja...
    - Madeleine. - Pears przyklęknął przed nią, a dziewczyna nagle tak bardzo zapragnęła, by był tu ktoś jeszcze. By usłyszeć ten piękny, melodyjny głos. By również ją wsparł, lecz wiedziała, że tego nie zrobi, tak samo jak ona nie wsparła jego...
    - Czuję sie tak potwornie. - zaszlochała ponownie.
     Pears objął drgające ramiona dziewczyny.
    - To nie twoja wina. - szepnął. - To nie jest twoja wina.


***


    - Zaczniemy od początku. Spektakl jest już jutro wieczorem, a potem rozpoczyna się bal. Jeśli pokażesz mi, że jesteś w stanie to zatańczyć ze mną i uda nam się przećwiczyć cały układ będziesz naszą bohaterką. - Danił uśmiechnął się pokrzepiająco, lecz Madeleine nie odpowiedziała.
    - Musisz jednak poprawić swoją postawę. Nie możesz być tak ponura moja droga. - dodał jednak nim rozpoczęli próbę uniósł dłoń, by wstrzymać dyrygenta przed nakazaniem gry orkiestrze i podszedł do niej nachylając się tak, by jego usta zrównały się z jej uchem. Wyszeptał kilka słów, a dziewczyna zacisnęła wargi i przytaknęła nieznacznie głową.
    - Dobrze, zaczynajmy. - powiedział odsuwając się od niej.
     Madeleine wzięła głęboki wdech, zamknęła oczy, a gdy je otworzyła nie była już zdruzgotaną dziewczyną, którą los rzucił w objęcia opery. Stała się Klarą. Dziewczynką, która była w stanie stanąć wszystkim przeciwnością losu i wspomóc w walce z Królem Myszy.


***


    - Miałem rację. Jest w tobie więcej tajemnic, niż przypuszczałem. - mruknął Danił kiedy wszyscy zbierali się do wyjścia.
     Madeleiene siedząc na skraju sceny spojrzała przez ramię, lecz nie odezwała się. Rosjanin usiadł obok niej zaczesując mokre od potu włosy do tyłu.
    - Nigdy nie spodziewałem się, że spotkam bibliotekarkę o tak wspaniałym talencie do tańca. Byłaś niesamowita. Oczywiście dużo brakuje ci do perfekcji, jesteś jeszcze młoda, jednak poruszyłaś mnie swą gracją, tym jak oddajesz się roli, jak dosłownie znikasz pozwalając się przejąć nad sobą kontrolę odgrywanej przez ciebie postaci. To niesamowite.
     Madeleine przygryzła dolną wargę czując zakłopotanie. Danił przez chwilę poczuł nagłą potrzebę skosztowania ich. Sprawdzenia czy są równie delikatne i stanowcze jak jej ruchy podczas tańca. Nie kontrolując nachylił się, lecz Madeleine uniosła dłoń i delikatnie odepchnęła od siebie.
    - Proszę mi wybaczyć... - wydyszał, a dziewczyna poczuła jego ciepły oddech na swojej skórze.
    - Przykro mi. - odwróciła się od niego. - Ale...nie jest pan tym, którego pragnę pocałować.
     Rosjanin odsunął się unosząc brew.
    - Cóż...w takim razie pierwszy raz w życiu czuję się zazdrosny. - odparł uśmiechając się. W końcu wstał.
    - Mademoiselle... спокойной ночи* (spakajnoj noc) i słodkich snów. - skłonił się lekko i oddalił.
     Madeleine chwilę przypatrywała się, aż w końcu została zupełnie sama. Westchnęła ciężko i również oddaliła się w celu przebrania i położenia się. W przebieralni dla dziewcząt natknęła się na Lousie. Baletnica właśnie wychodziła, kiedy Madeleine niechcący ją potrąciła.
    - Excusez moi** - powiedziała kiedy przez to zdarzenie dziewczyna coś upuściła.
    - Nic się nie stało. - Lousie szybko podniosła maskę z ziemi.
     Madeleine widząc ją zamrugała kilka razy.
    - Ta maska. Skąd ją masz? - zapytała przyglądając się białemu porcelitowi.
    - Ach tę? Była w jednej ze skrzyń, wiesz zbliża się bal a nie stać mnie na kupienie sobie nowej.
    - Ale to męska maska, a w operze przecież jest wiele kobiecych zakryć...
      Twarz Lousie stężała.
    - Nic ci do tego jaką maskę noszę. - fuknęła.
     W tej właśnie chwili Madeleine zrozumiała kogo Ineet widziała.
    - To byłaś ty...- szepnęła.
    - Nie wiem o czym mówisz. - burknęła i szybko wyszła.
     Madeleine złapała ją za ramię, lecz baletnica wyrwała się jej i wtopiła w mrok korytarza.


***


     Louise skierowała się do wyjścia, lecz drogę zagrodził jej Joseph. Dziewczyna westchnęła ciężko czując od mężczyzny spore ilości trawionego, taniego alkoholu. Po chwili jednak uśmiechnęła się pod nosem.

***

     Madeleine siedziała na rusztowaniu przyglądając się sceny z wysoka. Kurczowo trzymała się metalowej barierki i choć czuła strach nie zamierzała schodzić. Sądziła, że jeśli zrobi coś takiego, jeśli wdrapie się tu to może lęk na chwilę przyćmi wszystkie inne emocje. Zadziała jak terapia szokowa, jednak w tej chwili i strach przytłumiła rozpacz. Dziewczyna zwiesiła głowę, słone łzy niczym maleńkie kryształy spadały na ziemię rozbijając się na deskach. Twarz przysłoniły dłonie, a z gardła wydostał się cichy, żałosny szloch. Nie mogła sobie już z tym poradzić. Tego dla niej było za wiele. Nie była tak silna, nie była tak wytrzymała. Życie nie zdążyło odcisnąć aż tak ogromnego doświadczenia, lub może nazbyt skruszyło delikatnego ducha. Jeszcze nigdy nie czuła się tak samotna i odsunięta, a najgorsze jest to, że zdawała sobie sprawę z hipokryzji jaka odbijała się w jej uczuciach.
    - Proszę...proszę niech to się już skończy... - jęknęła kuląc się.
     Uniosła dłonie przyciskając palce do skroni. Ciśnienie pulsowało w żyłach sprawiając kłujący ból.
    - Proszę...
     Nagle konstrukcja, na której siedziała poruszyła się niebezpiecznie. Madeleine wystraszona uniosła zapłakane spojrzenie. Ujrzała jak Joseph wchodzi na platformę, choć jego chwiejne ruchy wskazywały na to, że nie powinien się tu pojawiać.
    - Monsieur Jospeh! Czy pan zwariował!? - zawołała podnosząc się, lecz nie puściła barierki.
    - Mały ptaszek mi powiedział, że nasza niespodziewana debiutantka potrzebuje pokrzepienia...
     Madeleine zmarszczyła brwi i westchnęła ciężko.
    - Nie mam ochoty z nikim rozmawiać... - odpowiedziała opierając się o barierkę.
    - Pff...nie musisz. - wymamrotał i gdyby nie szybki chwyt za metalową rurkę zleciałby w dół.
     Madeleine widząc to poczuła jak serce na chwilę zatrzymuje się. Odruchowo wyciągnęła rękę chcąc złapać go nim spadnie. Mężczyzna chwycił jej drobne ramię wielką dłonią i przyciągnął do siebie. Madeleine pisnęła wystraszona.
    - Spokojnie, Louis powiedziała, że ostatnio nie masz nic przeciwko
    - Słucham!?
    - Przecież rolę Klary zdobyłaś bardzo szybko...Nie spodziewałem się, że weźmiesz przykład z naszej podstępnej Ineet...
    - Och! Jak...to nie prawda! - zawołała wyswobadzając dłoń z uścisku. - Poza tym to Louis stoi za wypadkiem Ineet! Jest zakłamaną intrygantką!
    - Każdy wie, że to był Upiór...Przecież taka drobna dziewczyna jak Louis nie jest w stanie siłować się z dzieckiem, a co dopiero z większą od siebie baletnicą.
    - Ale jest w stanie pchnąć ją znienacka w przebraniu! - zawołała.
     Mężczyzna jednak jej nie słuchał. Ponownie chwycił ją przyciągając do siebie. Madeleine odczuła mdłości od kwaśnego zapachu wina i potu.
    - Proszę mnie zostawić! - pisnęła ponownie i w tej chwili oboje zachwiali się.
     Dziewczyna w wyobraźni widziała jak spada w dół, gdyby nie barierka, na której oparł ciało.
    - Spadniemy przez pana! - szarpnęła się. Cała konstrukcja chwiała się niebezpiecznie.
     Madeleine w końcu wyrwała się i odruchowo z całej siły jaką jeszcze miała w sobie uderzyła mężczyznę w twarz. Głowa mężczyzny skierowała się na bok po uderzeniu, policzek zaczął się robić czerwony. Joseph zacisnął zęby wracając spojrzeniem na dziewczynę. Również uderzył. Tyle że jego siła była cztery razy większa i Madeleine upadła na deski. Z rozciętej wargi popłynęła krew. Cios oszołomił ją.
    - Jeśli myślisz, że dalej będziesz mnie tak traktować, to jesteś w błędzie! - mężczyzna dopadł do niej chwytając za kościste ramiona.
    - Zostaw mnie! - zawołała.
    - Krzycz sobie krzycz, i tak nikt ci nie pomoże. Nikogo tu nie m... - kiedy mówił zaciskając drugą dłoń na drobnym udzie dziewczyny poczuł jak kilka lin upada na jego głowę, a następnie ktoś z ogromną siłą chwyta go za ramiona i odciąga od Madeleine. Jej do tej pory zduszony dłonią szloch teraz wypełnił pustą salę.
    - Co do... - Joseph spojrzał za siebie i na chwilę oniemiał widząc mężczyznę w białej masce, lecz zaraz wściekłość i zamroczenie alkoholowe przyćmiło jego umysł.
     Erik przysunął się do niego.
    - Zejdź mi z oczu, dopóki jeszcze mam cierpliwość...- wycedził i odepchnął go za siebie.
     Spojrzał zaniepokojony na Madeleine. Już miał podejść, kiedy dziewczyna podniosła się do siadu, uniosła głowę i przerażona zawołała, by uważał. Upiór obrócił się i w ostatniej chwili złapał dłoń Josepha, która dzierżyła pałkę mając zamiar rozłupać czaszkę Upiora. Erik pomimo dość chudej sylwetki był o wiele silniejszy od Josepha, do tego miał przewagę z powodu braku upojenia alkoholowego. Madeleine odsunęła się od nich na sam koniec i chwyciła za barierkę czując, że jej nogi to trzęsąca się w tej chwili galareta. W tej samej chwili na scenie pojawił się Pears z przerażeniem obserwując całe zajście. Przyglądał się, jak Jospeh wyprowadza kolejny cios. Erik szybko uchylił się, lecz siła jaką pijany mężczyzna włożył w cios spowodowała, że z impetem poleciał na barierkę. Jedna z lin, które spadły na mężczyznę, kiedy Upiór dosłownie zeskoczył z wyższej platformy zacisnęła się wokół szyi mężczyzny. Jospeh przechylił się niebezpiecznie przez barierkę.
    - Nie! Uważaj! - krzyknął Erik, lecz było już za późno.
     Mężczyzna przeleciał przez barierkę, zaś lina odpowiedzialna za jedną z przygotowanych do zawieszenia ciężkich ozdób napięła się i Joseph zawisnął na niej.
    - Boże... - szepnął Pears.
     Podbiegł do niego i złapał za nogi mężczyzny unosząc je. Erik nie czekając wyjął za paska niewielki nożyk i odciął linę. Mężczyzna upadł bezwładnie. Pears sprawdził jego szyję i zastygł.    Uniósł głowę i pokręcił przecząco mówiąc tym samym, że mężczyzna nie żyje. Jego kark został zmiażdżony przez linę.
     Madeleine wpatrywała się w ciało Josepha. Chciała się odwrócić, lecz nie była w stanie. Po prostu nagle straciła panowanie nad ciałem. Wtem Erik zasłonił jej widok.
    - Nie patrz... - szepnął cicho.
     Jego dłoń odziana w czarną rękawiczkę przejechała po włosach dziewczyny. Madeleine przycisnęła twarz do materiału eleganckiej kamizelki.

***

     Erik siedział naprzeciw Madeleine. Ostrożnie przemywał kawałkiem materiału jej okaleczenie na wardze. Do tego wokół kącika ust powstawał już sporej wielkości siniak. Upiór skrzywił się na ten widok. Gdyby wtedy się nie zawahał jak ujrzał ich z loży, gdyby szybciej zareagował nie doszłoby do tego.
Kciukiem ostrożnie przejechał po śladzie od uderzenia. Miała tak gładką i delikatną skórę. Jak Joseph w ten sposób może...mógł traktować kobiety.
     Madeleine zaś nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Czuła się podle, jak najgorsza istota na świecie. Spuściła głowę, choć jego dotyk sprawiał, że na chwilę zapomniała o strachu i bólu.
    - Wybacz, że cię oskarżyłam...wiem już, że to nie byłeś ty. - szepnęła.
     Erik przyjrzał się jej, lecz nie odezwał się. Odłożył wilgotny materiał na stolik obok jej łóżka.
Madeleine nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi skurczyła się w sobie jeszcze bardziej.
    - Jeśli nienawidzisz mnie z powodu pierścienia wiedz...że nie chciałam przed tobą zatajać tego. Po prostu bałam się, że...że... - jej głos był coraz cichszy, coraz bardziej rwący. - Nie chciałam, byś cierpiał...
     Jednak i tym razem mężczyzna nie zabrał głosu. Wstał z krzesła i obrócił się w stronę drzwi.
    - Proszę... - usłyszał rozpaczliwy szept. - proszę, nie zostawiaj mnie tak. Powiedz coś.
    - Po...- odchrząknął. - Powinnaś się położyć i odpocząć. Muszę wszystko przemyśleć, i pomóc Pearsowi. - odparł, a jego głos stał się niski, dziwnie odległy.
     Wychodząc usłyszał jak ponownie zaczyna łkać, a to bolało jeszcze mocniej niż wiadomość, że Christine odepchnęła go zupełnie.


-------------------------------------------------------

*спокойной ночи - dobranoc
*Excusez moi - przepraszam

Upiór w operze - historia nieznanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz