Rozdział XI

200 17 8
                                    



// Miłego czytania :)

     Umysł powoli opuszczał ciemne korytarze własnego labiryntu. Co chwila jeszcze wpadał do pomieszczeń zasnutych zupełną czernią, lecz zaraz wycofywał się widząc w oddali świetlne powidoki. W końcu pozwolił zawładnęła nim świadomość ciągnąca go w górę ku światu.
     Madeleine uniosła powoli ociężałe powieki. Przez chwilę wszystko było rozmazane. Kompletnie nie miała pojęcia gdzie się znajduje, jednak pierwsze co poczuła to przyjemne ciepło. Zamrugała kilka razy i spróbowała się unieść. Coś jednak uniemożliwiało jej szybkie wstanie, a dokładniej kilka warstw ciężkiego materiału narzuconego dodatkowo na kołdrę. Zmarszczyła brwi i wysunęła się, lecz poczuła, że coś jest nie tak. Uniosła nakrycie i ujrzała, że właśnie leży w samej bieliźnie. Wystraszona rozejrzała się dookoła, lecz widząc swój pokój odetchnęła cicho. Jednak...przecież wpadła do wody. Pamiętała to, a nim straciła przytomność...ujrzała białą maskę. 

     Była tego pewna! 

     Widziała ją dokładnie! 

     To nie mógł być sen...


     Ostrożnie wstała zsuwając z siebie kilka warstw materiału. Od razu objął ją chłód. Ujrzała jak jej suknia wisi na sznurze rozwieszonym wzdłuż pokoju, a z krawędzi materiału powoli kapie woda tworząc już sporą kałużę na podłodze. Nie czekając przebrała się w drugą jaką miała, oprócz jeszcze tej od sprzątaczek i szybko złapała za szczotkę chcąc rozczesać to, co zostało z poprzedniego upięcia.
Najgorsze jest to, że nawet nie wie jaka jest pora dnia. A może to noc? Jak długo jej nie było? Otworzyła usta nabierając powietrza i w tej samej chwili poczuła jak ból przeszywa jej płuca. Ostry, wbijający się tysiącami niematerialnych igiełek. Zakaszlała przeciągle okrutnie się przy tym krzywiąc. Jeśli jeszcze zachoruje, to wtedy będzie mogła oznajmić, że ktoś na górze jej nienawidzi.
     Rozczesując tak włosy ujrzała, że na biurku leży zapieczętowany list. Zdziwiona zostawiła na razie poprzednią czynność i wzięła do ręki pożółkły papier. Na łączeniu krawędzi koperty ujrzała czerwoną czaszkę przyglądającą się lakowymi oczodołami. Nie czekając rozpieczętowała kopertę wyjmując ze środka list.

" Panno Madeleine.

     Choć przeważnie nie interesują mnie poczynania pracowników w operze jestem zmuszony stwierdzić, że panienka nazbyt zwraca na siebie moją uwagę. Oczywiście zdaję sobie sprawę, iż było to niefortunne zdarzenie, lecz muszę przestrzec, by następnym razem nie wchodzić tam, gdzie ktoś panienki nie chce. Może to skończyć się o wiele gorzej niż zwykłą, zimną kąpielą.

U. O."


     Madeleine zmarszczyła brwi. List od Upiora Opery był nad wyraz zrozumiały. Czuć było również poważnym ostrzeżeniem. Dziewczyna zacisnęła usta opuszczając dłoń dzierżącą list.
     - Czyli jednak...nie wydawało mi się. - szepnęła do siebie. - To prawda...
     Schowała list z powrotem do koperty i włożyła do szuflady. Chwilę biła się z myślami, lecz w końcu postanowiła, że zrobi to, o czym pomyślała.
     Wyszła niepewnie z pokoju i rozejrzała się. Panowała względna cisza. Ruszyła do biblioteki, a kiedy znalazła się w głównej hali zrozumiała, że jest bardzo wczesny ranek. Słońce niedawno wstało, a poranne promienie rozświetlały gmach opery wpadając do środka. Podchodząc do drzwi biblioteki ujrzała wózek, na którym znajdował się niewielki stos egzemplarzy Romea i Julii. Do tego zapisy nutowe zrolowane tak, by się nie pogniotły.
Madeleine zwilżyła końcówką języka wargi obserwując początek czekającej na nią pracy i już miała otworzyć drzwi do biblioteki, lecz usłyszała jak ktoś się za nimi krząta. Zastygła na chwilę z kluczykiem w dłoni, lecz w końcu złapała za klamkę i szybko otworzyła drzwi.
     - Panienka Madeleine! - zawołał Pears odwracając się wystraszony. - Już panienka wstała?
     - Och...to pan. - powiedziała czując w głębi siebie lekki zawód, lecz zganiła się szybko doprowadzając do porządku.
     - Znaczy, tak, już nie śpię. Przepraszam. Nie sądziłam, że zastanę tu kogoś o tej porze. - odpowiedziała.
     - Pomyślałem, że pomogę panience, w końcu po tym co się stało...- zaciął się na chwilę. - Jak się czujesz Madeleine? - zapytał zatroskanym głosem.
     - Dobrze, tylko...jakim cudem tu jest jezioro? - zapytała. - I kto stworzył przejście od strony lustra?
     Pears podszedł do niej, a ona kątem oka ujrzała za jego plecami ruch, lecz gdy wychyliła się wszystko było po staremu. Nic nie kryło się w bibliotece.
     - Wszystko w porządku? - zapytał niepewnie zerkając w to samo miejsce co Madeleine.
     - Zdawało mi się, że kogoś widzę. - odpowiedziała, jednak po chwili wzruszyła ramionami.
     - Tak? - Pears uśmiechnął się rozbawiony, choć Madeleine dała by sobie palec uciąć, że uśmiech był nerwowy i wymuszony.
     - Tak, to chyba przez ten wypadek. - odparła unosząc palce do skroni i delikatnie zaczęła masować pulsujące miejsce. Nie zadawała więcej pytań. Wiedziała, że Pears albo nie odpowie, albo zacznie wykręcać się w kolejnych słowach zmieniając zupełnie tor rozmowy. Mimo wszystko miała plan.
     Minął ranek, południe i nastał w końcu wieczór. Madeleine kończyła wypełniać wpisy oddanych wypożyczeń i pomasowała obolałe oczy. Głowa pulsowała tępo od wykończonego wzroku. Bez okularów przechodziła katorgę kiedy musiała czytać, czy też pisać. W końcu nadeszła pora zamknięcia biblioteki. Dziewczyna uniosła głowę znad biurka i zerknęła w odległy, ciemny od zapadającego zmroku kąt. Na przedostatniej półce górnego regału wystawała czarna wstążka. Nie raz się na nie natykała sądząc, iż są to "języki" książek, lecz nie. Teraz była pewna. Przekonana w stu procentach, że zostawiał je upiór zaznaczając miejsce, które chciał przejrzeć.
     Spojrzała na niewielki, zdobiony zegarek stojący na półeczce i uśmiechnęła się.
     - W końcu koniec...- odparła przeciągając się mocno i wstała zza biurka czyszcząc stalówkę pióra w chusteczkę i schowała ją do szufladki w biurku. Zamknęła inkaust, ustawiła na swoje miejsce i zamknęła księgę upewniając się wcześniej, iż atrament już wysechł.
Nie czekając na nic więcej podeszła do drzwi, otworzyła je i...zamknęła pozostając nadal w bibliotece szybko i cichutko chowając się za jednym z regałów. Nie była pewna, czy plan się powiedzie, jednak z tego co zauważyła wstążki pojawiały się regularnie, więc jest duże prawdopodobieństwo, że pojawi się i tej nocy. Obok regału znajdował się niewielki taborecik wciśnięty w kąt między ścianą a meblem. Przycupnęła na nim i czekała z sercem, przyciśniętym do klatki piersiowej.
     Czas mijał, a dziewczyna znużona wyziębieniem, całym dniem pracy i późną porą przysnęła. Jednak coś sprawiło, że ocknęła się w ostatniej chwili powstrzymując gardło przed wydaniem wystraszonego okrzyku. Przycisnęła dłoń do ust i słuchała...
     Najpierw kroki. Rozchodziły się gdzieś z głębi biblioteki, lecz była pewna, że nikogo nie ma, ponieważ parkiet wzdłuż pomieszczenia przy bliższym osłuchaniu wydawał charakterystyczne skrzypienie. Wtem, kiedy ostrożnie wyjrzała zza regału zobaczyła jak w ścianie pojawia się przejście.
     - Więc...to tak...- szepnęła.
     Z ziejącego czernią otworu wyłoniła się wysoka postać ubrana w elegancki frak. Spod marynarki z długimi połami wystawała biała koszula, na którą nałożona została idealnie dopasowana do sylwetki satynowa kamizelka w pięknym kolorze czerwieni. Dłonie ukryte miał w czarnych, skórzanych rękawicach. Na twarzy nosił białą maskę zakrywającą prawą stronę lica. Zamaskowana postać poruszyła brakami poprawiając ułożenie długiej peleryny w kolorze fraku podszytej czerwonym materiałem.
     Madeleine aż otworzyła usta nie mogąc się poruszyć. Upiór zerknął w stronę biurka. Podszedł do niego i nachylając się nad blatem sięgnął do szuflady, by wyciągnąć z niej świecę.
     To dlatego tak szybko mi się wypalała! Pomyślała czując jak strach zastępuje irytacja. Upiór zaś nie zdając sobie sprawy z towarzystwa ustawił świecę na niewielkim talerzyku.
     - No proszę. Tym razem nie ruszyła. Jak miło. - usłyszała piękny, melodyjny, głęboki głos, gdy mężczyzna obrócił się ze świecą w stronę regału.
     Już miał podejść do ksiąg, lecz w ostatniej chwili zastanowił się i odłożył talerzyk z powrotem na biurko. Madeleine cichutko podniosła obolałe ciało i zaciskając zęby starała się jak najciszej podejść bliżej półek. Upiór złapał księgę, z której wystawała czarna wstęga i wrócił stawiając ją na blacie. Nachylił się i zatopił w lekturze co chwila szeleszcząc pożółkłymi kartkami. Dziewczyna w końcu nabrała powietrza w płuca i prześlizgując się na środek starała się z całych sił nie nacisnąć na trzeszczące deski. Stając wyprostowana za Upiorem splotła ręce na piersiach, wzięła wdech i...
     I co ona wyprawia!? Przecież nie ma pojęcia co on zrobi, kiedy dowie się, że ona tu jest! Zdała sobie sprawę jak bardzo nie przemyślana była to akcja.
     Przeglądając wszystkie za i przeciw skrzywiła się i spróbowała się wycofać, lecz zdradzieckie deski wydały z siebie upiorny jęk niczym pokutujące dusze. Erik jak poparzony wyprostował się i obrócił za siebie z okrzykiem zaskoczenia na ustach. Madeleine nie pozostała bierna w tej sytuacji, ponieważ również krzyknęła z przestrachu po tak nagłej i adekwatnej reakcji Upiora. Nikt nie usłyszał jak spodeczek zakołysał się po poruszeniem biurka, a świeca upadła na bok...
Erik jak zaklęty wpatrywał się w dziewczynę, która zastygła w komicznej pozie. W końcu szybko powrócił do siebie i poprawiając frak wciągnął głośno powietrze przez nos.
     - Bonsoir, miss Madeleine*. - powiedział kłaniając się przed dziewczyną. - Proszę mi wybaczyć...nie sądziłem, że będziesz czekać na mnie. Gdybym zauważył oznaki podstępu zapewne nie pojawiłbym się dzisiaj.
     - Cóż za niespotykana prawdomówność... - odpowiedziała.  
     Upiór uśmiechnął się ironicznie unosząc dłoń odzianą w czarną rękawicę do brody.
     - Prawdomówność? Szczerze wątpię, by ktoś jeszcze obcował z prawdą. Zwykli ludzie, szlachta, politycy...wszyscy są zakłamani. Ja tylko stwierdziłem fakt.
     - Fakt, to prawda, czyż nie? - odpowiedziała unosząc zawadiacko głowę,
     Upiór przekrzywił lekko głowę tak jak pies, kiedy jest czymś niezmiernie zaciekawiony.
     - Apropo faktów... - mruknęła. - Wiesz może...co się stało z moimi okularami?
     - Owszem. - odpowiedział - Postanowiły bezczelnie znienacka zbadać powierzchnię mojej podeszwy. - odparł postępując krok w jej stronę.
     Madeleine widząc to odruchowo odsunęła się, na co Erik uśmiechnął się nieco upiornie.
     - Najpierw zachodzisz upiora od tyłu...wznosisz się na wyżyny odwagi, a teraz się cofasz? Czyżbyś się czegoś bała? - zapytał postępując kolejny krok.
     - Ja...
     - Przyznaj się. Nie przemyślałaś tego co może cię spotkać, gdy już złapiesz mnie na gorącym uczynku? - Upiór był coraz bliżej, zaś Madeleine właśnie zdała sobie sprawę, że ma potężne kłopoty.
     Wtem...
     Za upiorem ciepła poświata od płomienia świecy delikatnie pulsująca na ścianach zaczęła być coraz jaśniejsza...i jaśniejsza...i...
     Erik zerknął zdziwiony na dziewczynę. Nagle wydało mu się, że zupełnie straciła zainteresowanie jego osobą, na rzecz czegoś o wiele bardziej absorbującego. Coś jednak było jeszcze nie tak. W pomieszczeniu zrobiło się jaśniej, a i tak dziwnie w plecy zaczęło grzać. Nim jednak obrócił się dziewczyna rzuciła się w jego stronę i odepchnęła na bok, jednak nie mogła już chwycić księgi, której okładka płonęła żywym ogniem.
     - Matko jedyna! - zawołała panicznie rozglądając się dookoła. Nie miała czym zgasić ognia!
Wtem cały blat biurka pokryła płachta grubego materiału. Upiór nakrył ogień peleryną zduszając płomienie i uderzał dłonią, by dogasić gorejący żar. Po chwili zabrał przypalony materiał zerkając z niezadowoleniem na dziury w czerwonym materiale. Madeleine odetchnęła cicho czując ogromną ulgę, jednak widok jaki ujrzała, gdy Erik zabrał pelerynę przyprawił ją o zawrót głowy.
     - O nie...- szepnęła i wyciągnęła dłoń, lecz szybka reakcja mężczyzny uchroniła ją przed dotknięciem gorącego jeszcze, stopionego obicia.
     - Puszczaj! - fuknęła przez zaciśnięte zęby zabierając dłoń.
     - Nie ma za co. Za pewne może jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy, lecz ocaliłem twoje palce przed poparzeniem. - odpowiedział odsuwając się krok w tył.
     - Nie musiałeś. - odpowiedziała dusząc w sobie wściekłość. - Gdyby nie ty nic by się takiego nie wydarzyło!
      Upiór uniósł brwi.
     - Chyba panienka się nieco zapomina. Gdyby nie ja teraz pracowałabyś przy spisie Świętego Piotra...
     - Nie moja wina, że chciałam się ukryć! - zawołała.
     - A kto ci kazał iść tak daleko? - odbił piłeczkę nie wychodząc poza obszar chłodnego tonu głosu.
     - Gdyby nie ty nie zostałabym oskarżona o zniesławienie divy!
     - A kto ci w ogóle kazał tu przybywać? Trzeba było zostać tam, gdzie byłaś, skoro tak źle ci w operze.
-    Myślisz, że moim marzeniem było stracić wszystko!? - zapytała obracając się w stronę mężczyzny. Przez chwilę czuła jedynie wściekłość, lecz potem zalała ją fala smutku i bezradności.
     - Myślisz, że planowałam tu pracować? Że tego chciałam? - zapytała wykonując ruch ręką, jakby chciała objąć ramieniem pomieszczenie. - Że pragnę tu spędzać czas? Bez przyjaciół, którzy się ode mnie odwrócili? Bez...bez rodziny? Bez żadnej, bliskiej mi osoby?
     Upiór milczał wpatrując się w dziewczynę. Madeleine przełknęła próbując rozluźnić ściśnięte gardło i spojrzała na biurko. Piękny, błyszczący blat teraz posiadał przypalone miejsca. Księga wyglądała paskudnie. Podniosła krawędź przypalonej okładki, jednak widząc, że ucierpiały jedynie krawędzie kartek poczuła jak kamień spada z serca.
     Erik otworzył usta, lecz zaraz je zamknął nie znajdując zbytnio słów. Nie to, że poruszyły go słowa dziewczyny. Życie niestety jest okrutne i on dobrze o tym wiedział. Spojrzał na księgę w zamyśleniu.
     - Co to za przyjaciele, którzy odwracają się jak tylko upadasz na dno? - zapytał.
Nie czekając na jakąkolwiek reakcję dziewczyny zabrał księgę z biurka, przerzucił pelerynę przez ramię i opuścił bibliotekę swym tajnym wyjściem.


------------------------------------------------------------------------

Bonsoir miss - dobry wieczór panienko Madleine

Upiór w operze - historia nieznanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz