28.

2K 166 212
                                    

Lekcje eliksirów nigdy nie kończyły się dobrze i te czwartkowe nie były wyjątkiem. Bowiem zdarzyło się na nich coś, czego Lunatyk do końca życia nie zapomni. 

Pierwszym, co rzuciło się huncwotom w oczy po przekroczeniu progu sali, było inne ułożenie stolików. Już nie stały w trzech idealnych rzędach - teraz były porozstawiane po całej sali i połączone w czteroosobowe ławki.

Nikt nie wiedział, gdzie ma usiąść, więc wszyscy po prostu stali pod drzwiami, i czekali, aż profesor Slughorn ich pokieruje.

- Dzień dobry, moi drodzy - przywitał się mężczyzna z końca sali. - Jak już zdążyliście zauważyć, dzisiejsze lekcje będą wyglądały trochę inaczej, bowiem dzisiaj będziecie warzyć eliksir w czwórkach! - powiedział z nadmiernym entuzjazmem w głosie. - A grupy dobiorę ja. Na jedną czwórkę będzie przypadać dwójka ślizgonów i dwójka gryfonów...

Nauczyciel zaczął wymieniać osoby, a chłopcy spojrzeli po sobie. Dobrze wiedzieli, że bardzo prawdopodobnym jest, iż każdy wyląduje w osobnej grupie, lecz mieli nadzieję, że uda im się trafić chociaż w dwóch do jednej czwórki. 

- Pan Pettigrew i pan Potter razem z panem Malfoy'em i panną Bellatrix Black - dwójka huncwotów jęknęła przeciągle i skierowała się do jednego ze stolików. Profesor mówił dalej, a reszta wsłuchiwała się, szukając swojego nazwiska. - Pan Black i pan Lupin razem z panem Snape'm oraz panną Narcyzą Black.

Łapa westchnął ciężko, chwycił Remusa za rękę i ruszył z nim do stolika w rogu pomieszczenia. Dwójka ślizgonów już tam na nich czekała. Rzucili sobie nienawistne spojrzenia, nie marnując czasu na powitania, i odwrócili się do Slughorna, który na tablicy zapisywał eliksir, który mają dzisiaj wykonać. Wywar żywej śmierci - str. 394. Wszyscy otworzyli książki i zabrali się za czytanie przepisu.

Narcyza, za poleceniem Snape'a, poszła po składniki, natomiast chłopcy przygotowali stanowisko. Gdy wróciła, wszyscy zabrali się do pracy. Nie odzywali się do siebie. Każdy miał inne zadanie, wyznaczone przez ślizgona (co oczywiście spotkało się z dezaprobatą gryfonów, lecz woleli nie wszczynać kłótni na samym początku lekcji). W pewnym momencie Snape zaczął rozglądać się po stole w poszukiwaniu srebrnego sztyletu, którym miał zamiar zmiażdżyć fasolę z korzenia waleriany. Zauważył go niedaleko stanowiska Remusa i wtedy coś wpadło mu do głowy.

- Lupin, podaj mi sztylet - powiedział tym swoim suchym tonem. 

Lunatyk spojrzał na niego, po czym na stół w poszukiwaniu wspomnianego wcześniej sztyletu. Już wyciągał po niego rękę, gdy nagle poczuł bijące od niego ciepło. Od razu wiedział, co to jest. Zawahał się i spojrzał na ślizgona, który przez cały czas wpatrywał się w niego z wyczekiwaniem. W tamtym momencie się przeraził. Snape wiedział o jego likantropii i teraz chciał go sprawdzić. Musiał podać mu ten sztylet, bo inaczej ten miałby niezbity dowód na to, że szatyn jest wilkołakiem. Nie mógł dać mu tej satysfakcji w odkryciu jego tajemnicy.

Chwycił sztylet i, ignorując przeraźliwe pieczenie, wyciągnął go w stronę bruneta. Ten wziął go od niego z cichym dzięki i zabrał się za miażdżenie fasoli. Remus szybko zabrał rękę i zacisnął dłoń w pięść, nie chcąc, aby ktokolwiek widział oparzenie. Już miał zabierać się do dalszej pracy, gdy Syriusz podniósł rękę, zwracając na siebie uwagę nauczyciela.

- Panie profesorze, kręci mi się w głowie. Mogę iść do Skrzydła Szpitalnego? - spytał szybko.

- Tak, tak, idź. Niech pan Lupin idzie z tobą na wszelki wypadek - odpowiedział mu mężczyzna i wrócił do monitorowania eliksiru jednej z grup. 

Łapa złapał szatyna za zdrową rękę i szybkim krokiem wyszli z sali.

- Na prawdę kręci ci się w głowie? - zapytał Lunatyk z troską, gdy drzwi się za nimi zamknęły. Chłopak prychnął.

Looking for the moon <Wolfstar>Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz