29.

2.1K 185 90
                                    

Kolejna sobota i kolejne wyjście do Hogsmeade. Tyle, że to wyjście miało wyglądać inaczej, niż każde inne. Huncwoci od samego rana chodzili podenerwowani. Każdy z nich stresował się tym, co mieli w planach zrobić. 

Lunatyk co pół godziny sprawdzał szufladkę, czy na pewno jego wisiorek tam jest i, czy nic się z nim nie stało. Oczywiście był przewrażliwiony, a biżuteria za każdym razem spoczywała na swoim miejscu. Czas od śniadania do opuszczenia szkoły dłużył im się niesamowicie. W pewnym momencie Glizdogon próbował uciąć sobie drzemkę, aby ominąć godziny robienia niczego, lecz stres mu na to nie pozwolił. Tak samo było z Lupinem, który miał zamiar odrobić parę zadań domowych na przyszły tydzień. Rogacz z Łapą po prostu siedzieli na swoich łóżkach i rzucali sobie poduszką w kształcie złotego znicza, z którą to przeważnie Okularnik spał. 

Kręcili się tak aż do obiadu, po którym wreszcie przyszedł czas na wyjście. Sprintem zbiegli po schodach, ustawiając się przed zamkiem. James w biegu próbował zawiązać buta, co przysporzyło mu kilka upadków, lecz koniec końców wyszedł z tego cało. Już mieli ruszać, gdy nagle Lunatyk coś sobie przypomniał.

- Wisiorek! - powiedział i pędem rzucił się z powrotem do środka. 

Na korytarzach zaczęły zbierać się tłumy, więc trochę zajęło mu przeciśnięcie się między wszystkimi uczniami aż do portretu Grubej Damy. 

- Superbiae futuros - powiedział, dysząc ciężko, a obraz uchylił się, wpuszczając go do prawie pustego pokoju wspólnego.

Mimo, że nogi go bolały, a w piersi paliło żywym ogniem, to nie pozwolił sobie zwolnić i w biegu pokonał metry dzielące go od własnego dormitorium. Wysunął dolną szufladkę swojej szafki nocnej i wyjął z niej srebrną biżuterię, która bezpiecznie spoczywała w przeźroczystym woreczku z zamkiem. Odetchnął parę razy, po czym kolejny raz ruszył biegiem, tym razem schodami w dół.

Gdy dotarł do huncwotów był cały czerwony i dyszał ciężko, próbując złapać oddech. Pochylił się do przodu, opierając ręce na kolanach i spazmatycznie wciągał powietrze. Było mu gorąco - bieganie w kurtce okazało się nie najlepszym pomysłem - lecz jeszcze bardziej chciało mu się pić. Zwilżył suche wargi językiem, licząc, że chociaż trochę mu to pomoże. Niestety nie pomogło.

Kiedy w końcu udało mu się unormować oddech, wyprostował się i rozejrzał. Huncowci wpatrywali się w niego bynajmniej, jakby właśnie powiedział im, że znalazł hipogryfa w łazience.

- Co? - spytał.

- Wiesz, że nie musiałeś się aż tak spieszyć? - powiedział Łapa.

- Tak, do spotkania mamy jeszcze trochę czasu - dodał Glizdogon.

Lunatyk tylko machnął na nich ręką, po czym ruszył w stronę wioski. Byli gdzieś w połowie drogi, gdy głuchą ciszę przerwał Rogacz.

- Kiedy ściągają ci gips, Łapo? - spojrzał na bruneta. - Brakuje nam ciebie na treningach, a Müller nie jest aż tak dobry.

- Pomfrey mówiła, że po trzech tygodniach, więc jakoś w przyszłym tygodniu - odpowiedział, oglądając swoją zagipsowaną rękę.

Od dłuższego czasu nie marzył o niczym innym, jak ściągnięcie tego durnego opatrunku i powrót na boisko. Miał nadzieję, że do następnego meczu, który miał odbyć się w połowie przyszłego miesiąca, zdąży wrócić do normalności i pozwolą mu zagrać. Jeśli nie, to znów będzie musiał ubiegać się o posadę komentatora. Nawet przypadło mu do gustu komentowanie gry, lecz z całą pewnością wolał brać w niej udział, niż oglądać z trybun.

Na miejsce dotarli godzinę przed czasem, więc postanowili pospacerować po uliczkach i zajrzeć do kilku sklepów, zanim zasiądą w Trzech Miotłach. Ich pierwszym celem był sklep Zonka, w którym to kupili kilka łajnobomb, cukrowe pióra, cuchnące gałki i proszek na bekanie. Zaraz potem odwiedzili sklep ze sprzętem do Quidditcha, gdzie trójka chłopców, przez dwadzieścia minut wgapiała się w najnowszego Nimbusa. James kupił sobie nowe ochraniacze, po czym wreszcie zawitali pod Trzema Miotłami. 

Looking for the moon <Wolfstar>Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz