7.

3K 212 88
                                    

Stanęli jak wryci na widok podstarzałego woźnego, który teraz uśmiechał się złowieszczo, mierząc wzrokiem Syriusza. Remus wstrzymał oddech, aby nie wydało się, że on także tu jest - niezauważony mógł bardziej pomóc Łapie, niż gdyby Filch był świadomy jego obecności.

- A kogo my tu mamy? - zapytał tym swoim obleśnym tonem. - Pan Black.

Mimo, że korytarze były dobrze oświetlone, woźny podniósł trzymaną przez siebie lampę naftową i przystawił ją nienaturalnie blisko twarzy bruneta. Ten skrzywił się i odsunął delikatnie na bezpieczną odległość.

- Co robisz na korytarzu o tej godzinie? 

- Nie ma jeszcze ciszy nocnej, mam prawo tu być - odpowiedział lekko i wzruszył ramionami, patrząc Filchowi prosto w oczy. 

Ten sięgnął do kieszeni swojego zacerowanego płaszcza i wyjął z niej mały zegarek kieszonkowy. Podniósł go na wysokość oczu i sprawdził godzinę. Mała wskazówka na ósemce, duża na czwórce. Chwilę zajęło mu dojście do tego, która to godzina, lecz w końcu zrozumiał, że chłopak ma rację. Nie było jeszcze ciszy nocnej. Mimo to nie mógł pozwolić sobie na puszczenie go wolno - to kłóciłoby się z jego zasadami.

- Gdzie idziesz? - spytał szybko, oschle.

- Do biblioteki - powiedział bez zawahania. Kłamanie przychodziło mu z pewną łatwością, szczególnie, jeśli kłamał komuś takiemu, jak woźny.

- Po co?

- Potrzebuje książki o roślinach wodnych do wypracowania na zielarstwo.

Starzec zmierzył go zdegustowanym spojrzeniem. Skończyły mu się pomysły na pogrążenie Blacka, co bynajmniej nie wywoływało u niego entuzjazmu. Nie mając do czego się już przyczepić, ruszył dalej korytarzem, mrucząc pod nosem najróżniejsze przekleństwa.

Lunatyk odetchnął z ulgą, a Syriusz uśmiechnął się promiennie. Obydwoje byli mile zaskoczeni tym, że Filch nie drążył tematu, tylko usunął im się z drogi.

- Łatwo poszło - odezwał się Łapa, jakby sam do siebie i z powrotem zaczął iść w kierunku kuchni.

Reszta drogi minęła im bez zbędnych niespodzianek. Na miejsce trafili szybciej, niż im się wydawało. Gdy znaleźli się w środku, od razu podbiegło do nich co najmniej tuzin skrzatów, które zaczęły zasypywać ich propozycjami dań, które mogą przygotować.

Stanęło na tym, że Syriusz zajadał się udkami kurczaka i tłuczonymi ziemniakami, a Remus ślęczał nad kubkiem gorącej czekolady, która nijak nie chciała przejść mu przez gardło.

- Pij, bo prędzej, czy później się odwodnisz - odezwał się brunet, widząc, że z kubka przyjaciela nic nie ubyło.

- Na prawdę nie mam ochoty...

- A ja na prawdę nie mam ochoty odstawiać cię do Pomfrey, po tym, jak zemdlejesz z głodu i pragnienia - przerwał mu stanowczo. - Wypij chociaż trochę. Proszę.

Zrobił maślane oczy i minę zbitego pieska, co przeważnie działało na szatyna. Tym razem też by podziałało, gdyby nie odruch wymiotnym po każdej próbie upicia chociaż malutkiego łyczka napoju. Lunatyk wiedział, że przyjaciel mu nie odpuści. Nie wiedział, co mu jest, nie wiedział, dlaczego nie je. Jedynym sposobem, aby uświadomić Łapę o wielkości problemu Lupina, było pokazanie mu jego wspomnień. Oczywiście mógł mu też po prostu opowiedzieć, lecz na to nie mógł się zdobyć. Wtedy wydawało mu się, że czasy odwagi nie nastaną nigdy.

- Nie mogę, Łapo - powiedział cicho, spuszczając wzrok na swoje dłonie owinięte wokół ciepłego kubka. - Na prawdę bym chciał, ale nie mogę.

Looking for the moon <Wolfstar>Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz