Prolog

6.6K 285 465
                                    

- Nie, proszę... - powtarzał raz po raz. Już dawno nie próbował powstrzymywać łez, które strumieniami spływały mu po policzkach. 

Oczy na zmianę zachodziły mu mgłą i łzami, całkowicie zasłaniając widok chłopaka wiszącego nad nim. Ból rozlewał się po całym jego ciele, wywołując niekontrolowane spazmy. 

Ręce zakneblowane nad głową zaczęły mu drętwieć, nogi chciały kopać, lecz fale bólu im na to nie pozwalały. Do jego uszu dobiegł szyderczy śmiech ślizgona, który wywoływał u niego ochotę krzyku. Chwilę później kolejna fala ogromnego bólu rozlała się po jego ciele, wywołując odrętwienie. 

Zdawał sobie sprawę z tego, co się działo i nienawidził siebie za to, że tak łatwo na to pozwolił. Nigdy nie pomyślałby, że ślizgoni są aż tak okrutni, brutalni i nieprzewidywalni*. 

- Jeszcze tylko chwila i zaraz koniec - powiedział tym swoim obleśnym tonem i pogłaskał szatyna po policzku, rozmazując mu tym samym łzy. 

Lupinowi chciało się wymiotować. Nikt nigdy aż tak go nie upokorzył. Przeklinał się w duchu za swój brak asertywności, jak i wygórowane zaufanie. 

Idąc ze ślizgonem do dormitorium na prawdę wierzył mu, że ten chce, aby pomógł mu z zadaniem domowym z zaklęć. Nawet do głowy mu nie przyszło, że dziesięć minut później będzie leżał na łóżku chłopaka nagi, związany z mokrą twarzą i krzykiem, który utknął mu w gardle. 

Wiedział, że nawet jakby krzyczał w niebogłosy, zdzierając sobie gardło to i tak nic by to nie dało. Ślizgon, zaraz po wejściu, rzucił na pokój parę zaklęć, dzięki którym miał pewność, że nikt ich nie usłyszy. 

Nagle poczuł dziwne, rozlewające się ciepło w dolnych partiach ciała, a chwilę później jego oprawca zwalił się na posłanie tuż obok niego. 

Chciał się ruszyć, lecz najzwyczajniej w świecie nie mógł. Ręce ciągle miał związane, nogi odmawiały mu współpracy, a ciało trzęsło się niekontrolowanie od płaczu i bólu, który nie miał zamiaru zmaleć. 

Więzy na jego nadgarstkach rozluźniły się dopiero, kiedy oddech ślizgona stał się równy i głęboki. Remus zmusił się do wstania, choć nogi miał jak z galarety. Szybko odszukał swoją różdżkę w bałaganie spowodowanym ciuchami chłopców. Zaklęciem zmył z siebie ślady po tym, co przed chwilą miało miejsce i ubrał się. 

Zanim wyszedł z dormitorium chłopaka, rzucił na siebie zaklęcie kameleona. Jeszcze tylko tego mu brakowało, żeby wszyscy obecni w pokoju wspólnym domu Węża widzieli go zapłakanego, wybiegającego z pokoju ich kolegi. 

Tak jak się spodziewał, zaklęcie zadziałało perfekcyjnie. Bez żadnych przeszkód wyszedł z dormitorium ślizgonów, kierując się w stronę wieży Gryffindoru. 

Zaklęcia nie cofnął nawet, kiedy znalazł się we własnym dormitorium. W pokoju była reszta huncwotów, każdy zajmował się sobą, lecz gdy drzwi otworzyły się, wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Na początku niczego nie zauważyli, rozglądali się po całym pokoju, szukając czegokolwiek co mogło otworzyć drzwi. 

Remus od razu skierował się na swoje łóżko. Położył się, zwijając w ciasny kłębek i na powrót zaczął cicho łkać. 

Chłopcy zorientowali się, że to on dopiero, gdy dobiegło ich skrzypnięcie posłania. Syriusz i James spojrzeli na siebie porozumiewawczo, obydwoje wiedzieli, że coś musiało się stać. 

Łapa podniósł się ze swojego łóżka i ruszył w stronę szatyna. Wyciągnął różdżkę z kieszeni i machnął nią nad miejscem, gdzie, jak mu się zdawało, leżał jego przyjaciel. Nie mylił się. Już po sekundzie Remus był widoczny dla wszystkich w pokoju. 

Skulił się jeszcze bardziej, wciskając twarz w poduszkę. Syriuszowi na chwilę dech zaparło, nigdy nie widział przyjaciela w takim stanie. Usiadł w nogach łóżka i wyciągnął rękę w stronę Lunatyka, chcąc pogłaskać go po ramieniu. Ten, jakby wyczuwając dłoń chłopaka nad sobą wzdrygnął się i jeszcze bardziej wcisnął w poduszkę, jakby chciał w niej zniknąć. 

Black, widząc reakcję szatyna, zabrał rękę, coraz bardziej zaniepokojony jego zachowaniem. 

- Lunatyku... - zaczął delikatnie, nie chcąc pogorszyć stanu chłopaka. - Co się stało? 

Nie odpowiedział, tylko pokręcił histerycznie głową. Łzy ciągle napływały mu do oczu, które zaciskał, jakby bojąc się, że jak je otworzy, zobaczy nad sobą tego ślizgona. 

Syriusz westchnął w duchu i znów wyciągnął rękę, chcąc ponowić próbę dotyku Lupina. Ten tym razem uchylił lekko powieki. 

- Nie dotykaj... Proszę... - odezwał się zachrypniętym szeptem. 

Brunet z powrotem zabrał dłoń, tym razem patrząc prosto w przekrwione oczy przyjaciela. 

- Opowiedz mi, co się stało - poprosił cicho. Wiedział, że musiało wydarzyć się coś okropnego, coś co wprowadziło Lunatyka w swojego rodzaju traumę. 

Szatyn znów pokręcił głową. Ostatnie czego w tym momencie chciał, to przeżywanie tego wszystkiego na nowo. Bał się, że inni go wyśmieją, że uznają go za słabego, skoro nie umiał postawić się jednemu chłopakowi. Nie chciał tego. 

___

Witam witam!
Mam nadzieję, że prolog zachęcający ;-P

* oczywiście nie wszyscy, przepraszam jeśli kogoś to uraziło, kocham Was wszystkich całym serduszkiem❤

Miłego czytania x

Looking for the moon <Wolfstar>Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz