DIEGO
Czas nie był moim sprzymierzeńcem nawet w tym momencie. Te trzy miesiące minęły jak mrugnięcie okiem i choć upłynęło sporo czasu, to wciąż nie pogodziłem się z myślą, że już jutro będę miał żonę. Próbowałem przekonać Hero do słuszności tej decyzji, ale wciąż nie przyjmował jej do siebie. Nie dziwiłem mu się, bo sam byłem zadowolony z tej decyzji równie mocno, jak z decyzji Angelo o tym, bym przejął jego stanowisko.
— Nie chcę nikogo nowego — powtarzał Hero bezustannie.
A ja nie mogłem nic na to poradzić. Łamał mi serce tymi słowami, bo myślałem, że chociaż on się przekona, a w tym momencie obaj pozostawaliśmy w słabym położeniu. Byłem zmęczony nieustającą pracą i zamartwianiem się o ten nieszczęsny ślub. Angelo od tygodnia leżał w szpitalu i niepewne było czy pojawi się na uroczystości, co brzmiało jak słaby żart. W końcu to on był głównym prowokatorem tego wydarzenia.
— Zbieraj dupę w troki i idziemy się zabawić. — Lucas zaczął kręcić tyłkiem tuż przed moim biurkiem, marnie udając taniec na rurze.
Spojrzałem na niego sceptycznie, a on tylko zarechotał i walnął dłońmi o blat.
— Zapraszam na najlepszy wieczór twojego życia. — Jego irytujący uśmieszek zajaśniał mi tuż przed nosem, gdy dodał drapieżnym głosem: — Gwarantuję ci, że zapamiętasz go do końca swoich dni.
Nie sądziłem, by takowy był, ale wierzyłem, że będzie lepszy niż kolejny, gdy będę przysięgał wierność i miłość obcej kobiecie.
Zgarnąłem swoje rzeczy i dałem się wyciągnąć z klubowego biura. Włączyłem dźwięk w telefonie na wypadek, gdyby dzwoniła opiekunka Hero. Ku mojemu niezadowoleniu musiałem go dziś z nią zostawić, bo chłopaki już od kilku dni gderali mi o tym wieczorze. Gdybym tylko dostał telefon, że coś było nie tak z synem, to i tak bym wszystko rzucił i pojechał do niego.
Ojcostwo było dziwną sprawą. Nie sądziłem, że będę potrafił aż tak się poświęcić dla dziecka, stawiając go na pierwszym miejscu. Nawet famiglia nie była dla mnie tak istotna, jak on i nie bardzo potrafiłem sobie wyobrazić, jak miałbym wprowadzić go w ten świat. A jednak kiedyś niechybnie to nastąpi. Pewnego dnia prawdopodobnie mnie zastąpi, co napawało mnie niepokojem, bo nie chciałem, by żył tak jak ja.
Nie podobała mi się perspektywa uczenia go wszystkich tajników walki i korzystania z broni. Myśl, że kiedyś będzie musiał wziąć do ręki rewolwer i wymierzyć go w przeciwnika, wywoływała grymas na mojej twarzy. Nie chciałem, by miał krew na rękach, by radził sobie z gównianym uczuciem, że kogoś przy tym zawodził. A ja takowe miałem, bo za każdym razem myślałem przy tym o Hero i o tym, że zamiast kolorować z nim obrazki i bawić się kolejką na dywanie, wydawałem wyrok na kolejne osoby, które nie spłaciły u mnie długu, bądź dokonały czegoś wbrew moim zaleceniom.
Nienawidziłem myśli, że kiedyś obarczę go swoimi obowiązkami i zapewnię mu podobne życie do mojego. Bo w istocie, nie było mi czego zazdrościć.
Wyszliśmy z klubu na gorące powietrze. Było duszno i liczyłem tylko na to, że chłopcy nie postawili na zabawę w terenie. Przywitałem się z Luciano, który z uśmieszkiem opierał się o maskę swojego mercedesa.
— Zabawimy się dziś, tygrysie! — krzyknął i teatralnie zaprosił mnie do auta.
Przewróciłem oczami, ale nie skomentowałem tego. Plan był taki, że dołączy do nas także Federico, ale w ostatniej chwili zrezygnował, ze względu na gorączkę córki. Nie było tego złego, mogłem się bardziej wyluzować, bo Fede był dość niepewną opcją, w każdej chwili mógł wypaplać coś Angelo. Ceniłem go sobie jako współpracownika, ale nie przepadałem za dzieleniem się z nim moimi prywatnymi sprawami. Luciano i Lucas byli bardziej lojalni wobec mnie, mogłem im ufać w tych kwestiach, że w pierwszej kolejności porozmawiają ze mną, a nie z Morettim.
![](https://img.wattpad.com/cover/269867834-288-k624380.jpg)
CZYTASZ
SANTIAGO ✔ || RIAMARE #2
RomanceTOM II SERII RIAMARE Santiago Otero miał w swoim życiu jedną ważną zasadę - nigdy nie okazuj słabości. Zasada ta, tak długo przez niego wyznawana, w pewnym momencie jednak straciła sens. Na jego drodze stanęła kobieta, której łagodne spojrzenie od s...