『 ROZDZIAŁ 4 』

2.3K 134 152
                                    

MARINA

     Jedna, druga kreska... i voilà ! Zrobiłam krok do tyłu, by przyjrzeć się swojemu dziełu. Było naprawdę niczego sobie! Zdjęłam ze sztalugi płótno i położyłam je na podłodze, by wyschło, a następnie zawiesiłam kolejne czyste tło. Wdepnęłam po drodze bosą stopą w całą paletę swoich farb, ale nie przejmowałam się tym aż nadto, bo i tak cała podłoga upstrzona była w różnokolorowych barwach.

     Usłyszałam pukanie do drzwi, więc odruchowo krzyknęłam:

     — Proszę wejść!

     Pędzlem zaczęłam kreślić linię horyzontu i wypełniać górę błękitem.

     — Panienko Marino, ojciec panią wzywa — odezwał się nasz kamerdyner.

     — Jasne, już, za chwilkę wychodzę — odburknęłam tylko pospiesznie, nie odrywając wzroku od mojego dzieła.

     W tym miesiącu natchnienie chwyciło mnie niesamowicie mocno i musiałam czym prędzej przelać to wszystko na papier, nim umknęłyby mi te niezwykłe pomysły.

     Zerknęłam przelotnie na mężczyznę i machinalnie przewróciłam oczami. Jak widać zamierzał tu stać, póki się nie ruszę, zatem wetknęłam pędzel za ucho i w końcu skierowałam się w stronę wyjścia. Zresztą i tak ojciec nie pozwoliłby na siebie zbyt długo czekać i pewnie wkrótce sam zawitałby do pokoju, jeśli zbyt długo bym się nie pojawiała.

     Wytarłam po drodze dłonie w ręcznik, rozmazując na nich czerwoną farbę. Zachichotałam, gdy odkryłam, że zostawiałam za sobą kolorowe ślady stóp, przez co wywoływałam grymas na twarzy mojego kamerdynera.

     Weszłam do gabinetu bez pukania, bo drzwi były już znacznie uchylone i wiedziałam, że nikogo, oprócz ojca, nie było w środku.

     — Dzień dobry, tato — przywitałam się i przystanęłam z boku.

     Wiedziałam, że padłby na zawał, gdybym usiadła w jego drogim fotelu i umazała go farbą, zatem wolałam przyjąć pozycję stojącą.

     — Powinnaś się w końcu zająć czymś bardziej wartościowym — mruknął nieco strapiony, lustrując mnie od stóp do głów.

     Całe moje stopy były ubabrane w różnych kolorach tęczy, a gdyby tego było mało, paznokcie pomalowane miałam na wściekle różowy odcień. Całe ogrodniczki także pokryte były kolorami, a na rękach, i zapewne twarzy, można było dostrzec inne barwy wojenne.

     — To bardzo rozwija wyobraźnię i myślenie nieszablonowe, powinieneś sam spróbować — odpowiedziałam radośnie.

     Westchnął tylko i ściągnął swoje okulary, by przetrzeć kąciki oczu. Miał już ponad sześćdziesiąt lat i zdecydowanie był już zmęczony życiem.

     — Coś się stało? — zapytałam, nie chcąc wyjść na pospieszalską, ale chciałam już wrócić do przerwanego zajęcia.

     Wstał ze swojego miejsca i przystanął tuż przede mną. Tata nie był zbyt wysoki, ale nawet przy jego wzroście, ze swoimi stu sześćdziesięcioma centymetrami, wypadałam na malutką. Przekrzywił lekko głowę i złączył dłonie przed sobą.

     — Wychodzisz za mąż, Marino — powiedział wprost.

     Ramiona mi opadły, a mina mi zrzedła, bo nie tego się spodziewałam, ale na cóż innego mogłam liczyć? Miałam już dwadzieścia lat i czas był najwyższy bym znalazła męża. Właściwie owego już miałam, ale został zabity zaledwie po roku naszego małżeństwa. Byłam młoda, nie kochałam go, toteż nie bardzo za nim płakałam. Właściwie byliśmy sobie całkowicie obcy i nie znałam go w ogóle, ponadto, że nazywał się Luigi Russo i był capo Tallahasse.

SANTIAGO ✔ || RIAMARE #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz