DIEGO
— Nawet nie zamierzał się przyznać — rzuciłem wściekle, pocierając zarost na szczęce dłonią. — Co za cholerny kretyn. Naprawdę mu życie niemiłe, skoro... — Uniosłem wzrok na Luciano, który sterczał z rękami w kieszeniach, wpatrując się w jeden punkt. — Czy ty mnie w ogóle słuchasz? — warknąłem podirytowany.
Odetchnął i pokiwał głową. Podniosłem się ze swojego miejsca i ruszyłem w jego stronę. Przystanąłem tuż obok niego, zakładając ręce na piersi i spojrzałem na to, na co patrzył przez dobre piętnaście minut.
— Wygląda... wygląda świetnie — powiedział zamyślony, kreśląc zamaszyste wzory ręką w powietrzu. — Wygląda równie upiornie, co ty. — Zerknął na mnie przez ramię, drapiąc się po brodzie, a potem znowu wlepił wzrok w mój piekielny wizerunek.
Nie mogłem zaprzeczyć, że wyglądał kunsztownie. Idealnie wpasowywał się w mój gabinet, zupełnie jakby wisiał tu już od dawna. Inna sprawa, że przedstawiał mnie w dość kontrowersyjny sposób.
— Ten błysk w twoich oczach...
Zmarszczyłem brwi i uderzyłem go pięścią w ramię. Skrzywił się i złapał pospiesznie za obolałe miejsce, by je rozmasować.
— No co, ma talent — rzucił, gdy skierowaliśmy się do sofy. — Chociaż pokusiłbym się bardziej o sople lodu wokół twojej głowy, aniżeli płomienie. Jesteś tak zimny, że w twoim pobliżu trzeba ciągle włączać ogrzewanie. — Zadygotał teatralnie, a ja tylko ciężko odetchnąłem.
Usłyszeliśmy pukanie do drzwi, więc bezwiednie podążyłem wzrokiem w tamtym kierunku. Wkrótce próg przestąpiła Marina z tacą w ręku. Posłała mi szeroki uśmiech, który później skierowała także do Luciano. Nie wiedziałem dlaczego, ale nie do końca mi się to spodobało.
— Przyniosłam wam kawę — zaświergotała, kierując się w naszą stronę. — Dla ciebie, Santiago, czarna jak twoja dusza, a dla ciebie, Luciano, słodkie latte.
Postawiła tacę na stoliku pomiędzy nami, a ja dostrzegłem na ustach Luciano uśmiech, który próbował zakryć dłonią. Spiorunowałem go wzrokiem, a on wtedy poprawił marynarkę i prowokacyjnie przejechał językiem po swoich górnych zębach.
— Pięknie malujesz, Marino — zwrócił się do niej, a ja bezwiednie zacisnąłem pięści. — Długo się tym zajmujesz?
Marina podała mi filiżankę z kawą, posyłając mi ledwo przelotny uśmiech, by po chwili wlepić wzrok w Luciano.
— Właściwie nie pamiętam dokładnie od kiedy. — Podała mu jego filiżankę, a ton jej głosu wskazywał, że była iście przeszczęśliwa, że mój doradca ją zagadał. Albo mój umysł na tyle sfiksował, by w każdym jej słowie odnaleźć podtekst. — Maluję od zawsze, bo pomaga mi to uzewnętrznić swoje emocje, rozluźnić się, a niekiedy przemyśleć pewne sprawy.
— Och, a jak długo zajmujesz się malowanie portretów? — Poświęcał jej całą swoją uwagę, gdy moja żona zajęła miejsce obok niego na sofie i zaczęła żywo opowiadać mu swoje historie. Nie podobało mi się, jak bardzo zatraciła się w swoich wspominkach i jak uśmiechała się radośnie do niego. Mój przyjaciel nie pozostawał jej dłużny, usiadł przodem do niej, kompletnie mnie ignorując. Czułem się jak piąte koło u woza. Ponadto towarzyska aura mojego przyjaciela najwyraźniej spodobała się Marinie. Wciągnąłem głośno powietrze, próbując się wyluzować, ale oni nawet nie zwrócili na mnie uwagi. Nie wiedziałem, co we mnie wstąpiło, ale nagle poczułem silną potrzebę odsunięcia jej od mojego przyjaciela. — A czy mogłabyś namalować mój portret?
CZYTASZ
SANTIAGO ✔ || RIAMARE #2
RomanceTOM II SERII RIAMARE Santiago Otero miał w swoim życiu jedną ważną zasadę - nigdy nie okazuj słabości. Zasada ta, tak długo przez niego wyznawana, w pewnym momencie jednak straciła sens. Na jego drodze stanęła kobieta, której łagodne spojrzenie od s...