DIEGO
Obudziło mnie wibrowanie mojego telefonu na podłodze. Odrętwiały patrzyłem na niego, nie mogąc się zmobilizować do chwycenia go i odebrania połączenia. Do sypialni wpadały pierwsze promienie słońca, które tchnęły nieco życia w to opuszczone miejsce. Choć smutek i żałoba w nim pozostała, gdyż nawet teraz pokój wyglądał jakby cały spowity był w szarych barwach. A może tylko ja tak go widziałem?
Telefon przestał dzwonić i nastała cisza, którą chwilę później ponownie przerwało drganie. Tępym wzrokiem patrzyłem, jak tańczył na panelach. W ostatniej chwili sięgnąłem po niego i odebrałem połączenie, przełączyłem na tryb głośnomówiący i odłożyłem go na podłogę.
— Halo? — odezwałem się zachrypniętym głosem.
— Gdzie ty jesteś?! — Wrzask Luciano wcale nie postawił mnie na nogi.
Przełknąłem ślinę, by nawilżyć nieco gardło.
— W domu.
— W Charleston?!
— W Jacksonville.
Nastała cisza. Odwróciłem głowę i spojrzałem na sufit. Dom. Przez dłuższy czas ten budynek właśnie nim był, gdy żyła jeszcze Lavelle. Szczerze mówiąc nadal nim był, póki jej rzeczy się tu znajdowały, a jej ducha wciąż można było wyczuć w jego zakamarkach.
To miejsce było inne niż mój dom w Charleston. O ile tam sny dotyczące Lavelle zawsze były koszmarami i przypominały mi o jej śmierci, o tyle tutaj po raz pierwszy śniłem o dobrych chwilach z nią. Marzyłem o naszym pierwszym pocałunku, o naszym pierwszym wyznaniu miłości i jej niezwykłym uśmiechu.
A teraz znowu czułem pustkę, dojmującą drętwość umysłu i ciała.
— Zaraz tam będę — odezwał się cicho Luciano i połączenie zostało zerwane.
Uśmiechnąłem się smutno, zerkając na aparat. Sięgnąłem po niego, odblokowując ekran i przyjrzałem się zdjęciu na głównym ekranie. Jedyne wspólne zdjęcie całej naszej trójki, które miałem przy sobie.
Prawdą było, że nie mieliśmy w domu żadnych zdjęć przedstawiających Lavelle, bo nie mogłem patrzeć na nią bez ryzyka rozpadnięcia się na kawałki. I choć mój ekran zdobiła jej fotografia, którą powinienem zmienić, by nie dręczyć się jeszcze bardziej, to po prostu nie miałem serca tego zrobić. A mój syn zasługiwał na to, by patrzeć na nią równie często, co ja.
Podniosłem się niezgrabnie z podłogi i podszedłem do komody, na której znajdowały się ramki z fotografiami. Zabrałem wszystkie z nich, gdy usłyszałem trzaśnięcie frontowych drzwi. Wkrótce w progu sypialni pojawił się Luciano ze speszoną miną.
— W porządku? — odezwał się pierwszy, chrząkając cicho.
Kiwnąłem tylko, podając mu część ramek.
— Tak. — Mój słaby głos sprawił, że ta odpowiedź nie miała żadnej mocy.
Minąłem go w drzwiach i skierowałem się do salonu, gdzie na kominku i regale mogłem odnaleźć kolejne zdjęcia. Zgarnąłem je wszystkie i z naręczem ramek ruszyłem do drzwi wyjściowych.
— Potrzebowałem tylko kilku zdjęć dla Hero — wyznałem po drodze, nawet nie patrząc na Luciano.
Nim zdołałem dotrzeć do drzwi, mój consigliere mnie zatrzymał delikatnym szarpnięciem za rękaw.
— Głupi argument skoro wiem, że nie byłeś tu od jej śmierci — skomentował ze spokojem.
Pokiwałem głową, odwracając się od niego, by ukryć napływające do oczu łzy. Kurwa, że też właśnie tutaj musiał przyjechać. Wszędzie było łatwo utrzymać emocje na wodzy, ale nie tu.
CZYTASZ
SANTIAGO ✔ || RIAMARE #2
RomanceTOM II SERII RIAMARE Santiago Otero miał w swoim życiu jedną ważną zasadę - nigdy nie okazuj słabości. Zasada ta, tak długo przez niego wyznawana, w pewnym momencie jednak straciła sens. Na jego drodze stanęła kobieta, której łagodne spojrzenie od s...