Matti po raz kolejny siedział sam na korytarzu na twardej, drewnianej ławie, czekając na coś. Tym razem było to jednak zupełnie inne oczekiwanie niż poprzednio.
Nawet korytarz, w którym go teraz pozostawiono, dostosował się jakby do atmosfery, która zaczęła gęstnieć i wypełniać się niepokojem. Matti musiał znajdować się w podziemiach budynku, w dodatku dość starych — ściany tutaj były kamienne, sklepienia niskie i łukowate. Jarzeniówki skończyły się o jedną kondygnację wyżej, tutaj mrok rozjaśniały jedynie umocowane na ścianach pochodnie. Było tu dość zimno i wilgotno. Dlaczego do podziemi nie doprowadzono prądu, ogrzewania i innych osiągnięć cywilizacyjnych, Matti nie miał pojęcia. Widocznie ktoś postanowił, że Wydział Karny zasługuje na specjalne traktowanie…
Po otrząśnięciu się z pierwszego szoku i jako-takim zorientowaniu w sytuacji, Mattiego zaczął ogarniać strach. Jeśli wezwali go na przesłuchanie, w dodatku do takiego miejsca, to musieli mieć ku temu niebagatelne powody. I najprawdopodobniej mieli: w końcu Matti, zamiast spędzić całą zimę w Zaświatach jak mu nakazano, uciekł, w dodatku dwukrotnie, w tym raz na kilkanaście dni! Czy tamci wiedzą już o wszystkim? Czy w związku z tym czeka go jakaś dodatkowa kara…? Matti mógł się tylko modlić, żeby jednak nie. Nie chciał tkwić w Zaświatach do końca życia i dłużej. A zwłaszcza nie sam.
Żeby chociaż był tu teraz przy nim ktoś mu znany, ktokolwiek! Mazoch już powracał do Świata Żywych, wampirzy Profesor zniknął gdzieś… i co chyba najistotniejsze, Verenimii tu nie było. Matti nie miał najmniejszych złudzeń, że to przede wszystkim za nią tęsknił, to jej potrzebował najbardziej. Przecież list, choćby najczulszy, nie zastąpi obecności drugiej osoby…
Matti tkwił wciąż w podobnego rodzaju żalach, kiedy drzwi — jedyne, na samym końcu korytarza, drewniane i okute żelazem — otworzyły się z donośnym skrzypieniem. Podobnie, jak to było w przypadku wezwania Mazocha, wyłonił się zza nich jakiś szkielet, wołając go pozbawionym emocji, urzędniczym głosem po imieniu i nazwisku. Jednak na tym korytarzu i w tych okolicznościach wywołało to znacznie bardziej upiorny efekt.
Matti natychmiast zerwał się z ławki, ale zaraz pożałował gwałtowności tego ruchu. Zakręciło mu się w głowie, a pole widzenia wypełniły czarne plamy. Musiał oprzeć się o ścianę i poczekać chwilę, aż napad słabości ustąpi, dopiero potem był w stanie chwiejnym krokiem pójść tam, dokąd mu nakazano.
Sala sądowa na pierwszy rzut oka przypominała loch więzienny — było to niewielkie pomieszczenie o niskim, krzyżowym sklepieniu. Tak jak na korytarzu, panował tu przenikliwy chłód, czuć było stęchliznę, a pochodnie nie dawały dostatecznego światła. Na końcu sali stał stół z ciemnego drewna, cały obłożony kartkami papieru, za nim zaś siedziała grupa nieboszczyków — Matti nie był w stanie ocenić jak starych, ponieważ od stóp do głów zakryci byli długimi, workowatymi, ciemnobrązowymi szatami, a na głowach mieli kaptury, spod których zupełnie nie było widać ich twarzy. Kiedy Matti stanął przed nimi, denat siedzący pośrodku nieco podniósł głowę i odezwał się niskim, ponurym głosem:
— Obywatelu Hautamäki, zostałeś oskarżony o złamanie postanowień paragrafu trzynastego Kodeksu Karnego Persefony poprzez nielegalne opuszczanie terenu Zaświatów przed wyznaczonym czasem. Czy masz coś na swoją obronę, czy też od razu przyznajesz się do winy?
Matti wytrzeszczył oczy w zdziwieniu. Jak to, wezwali go na przesłuchanie, a teraz znalazł się już na procesie? I to jako oskarżony? Czyli potencjalnie może go czekać jeszcze gorsza kara?
— Ja… je… jestem niewinny — wydukał w panice drżącym głosem.
Wśród zakapturzonych sędziów zapanowało pewne poruszenie. Co poniektórzy zaczęli rozmawiać ze sobą półgłosem, jednak na dyskrecji najwyraźniej im nie zależało, bo Matti dobrze słyszał, co mówili:
CZYTASZ
Fin-Fiction 5
Fanfiction| Sapporo, Japonia, luty 2007 | Nadeszła pora Mistrzostw Świata, najważniejszej imprezy sportowej w sezonie. Dla niektórych, dobry wynik na tych zawodach to kwestia życia i śmierci… a w przypadku kadry fińskich skoczków powiedzenie to należy trakto...