Niemal o absurd zakrawał fakt, że po krwawej nocy, jak gdyby nigdy nic, nastał w Sapporo piękny, słoneczny poranek. Idyllę zakłócał jedynie fakt, że jak na końcówkę lutego było całkiem mroźnie — tak przynajmniej obwieścił Harriemu elektroniczny termometr za oknem. Sam wampir nie był przecież w stanie wyczuć temperatury otoczenia.
Jedyne, co wiedział, to że mniej więcej od wschodu słońca znowu było mu zimno.
Nie zmieniło się to ani trochę, kiedy położył się i szczelnie owinął kołdrą. Zimno, cholernie zimno. I na domiar złego nos drażniła mu mało subtelna woń czosnku. Ale musiał wytrzymać, bo wyczuwał instynktownie, że właśnie nadchodzi czas kolejnego aktu tej tragikomedii. Zamknął oczy i nasłuchiwał.
Po chwili rozległ się szelest materiału i odgłos czyjegoś ziewnięcia, a następnie seria najzwyklejszych dźwięków, jakie towarzyszą budzącej się i wstającej osobie. Jednak bardzo szybko wszystkie one zamarły, ustępując miejsca gęstniejącej ciszy. Coś niechybnie wisiało w powietrzu, najpewniej jakiś srebrny kołek Damoklesa.
— Ej! — rozległ się nagle ożywiony, pozbawiony wszelkich oznak senności głos Arttu. — Co tu się dzieje?! CO TY ROBISZ W MOIM ŁÓŻKU?!
— Mam to samo pytanie — odparł spokojnie Harri, nawet nie kwapiąc się otworzyć oczu.
W nocy zastanawiał się długo, aż uznał, że taka strategia na rano była najlepsza. Miała ona swoje mankamenty — ten świr Arttu trzymał u siebie pod poduszką śmierdzące główki czosnku. Ale Harri wyczuwał tam także kołki, a bycie w ich posiadaniu rekompensowało zapachowe nieprzyjemności ze sporą nawiązką.
Znowu nastała cisza. Musiał minąć dłuższy moment, zanim świeżo przebudzony, oszołomiony Lappi zorientował się, że jego pretensje faktycznie działały w obie strony.
— Właśnie… — odezwał się z pewnym wahaniem. — Co ja tu niby robię, co? Co ty znowu wykombinowałeś, wampirze?!
— Co złego to ja, tak? — zapytał z przekąsem Harri. — Nic nie wykombinowałem. Musiałem iść w nocy do łazienki, a jak wróciłem, to moje łóżko zajął już pewien wariat. Albo lunatyk. Więc położyłem się do twojego, bo przecież trzeba gdzieś spać.
— Kłamiesz!
— Aha, to jak to według ciebie niby było?
— Ty mi to wytłumacz, krwiopijco!
Harri uśmiechnął się pod nosem.
— Zgoda, oto wersja, którą, jak mam nadzieję, uznasz za słuszną i zgodną z twoim rąbniętym światopoglądem — oznajmił. — Jak wiesz, jestem złym wampirem, ale muszę być głupszy niż dłuższy, bo zamiast wyssać cię do szczętu i mieć święty spokój, obudziłem cię w środku nocy i kazałem ci szukać kluczyków do czołgu. Zadowolony?
— Nie!
— Nie mój problem.
— Chwila! Kto porozwalał moje rzeczy po całym pokoju?! — widocznie Arttu dopiero w tym momencie rozejrzał się nieco uważniej.
— Biorąc pod uwagę, że nie ja, jedynym podejrzanym jesteś ty — stwierdził ze spokojem Harri. — Ale w sumie to Japonia, kto wie, czy nie mieszkają tu jakieś bałaganiące pokemony.
Fińska kadra po częściowo nieprzespanej nocy stawiła się na śniadaniu dość późno, kiedy zdecydowana większość reprezentacji zdążyła już zjeść i wyjść na pierwsze treningi. Normalnie w takiej sytuacji Nikunen miałby do swoich podopiecznych sporo pretensji, tym razem oznajmił jednak, że dobrze się stało, bo przy śniadaniu będzie mógł szczegółowo wyłożyć strategię na dzień dzisiejszy. Ale nawet te słowa zabrzmiały dość groźnie, głównie dzięki temu, że trener wypowiedział je grobowym głosem, a i jemu samemu z wyglądu niewiele brakowało do upiora — podkrążone oczy i cera tylko nieco mniej blada od Harriego zdradzały wyraźnie, że ostatniej nocy Nikunen nie zmrużył oka ani na chwilę.
CZYTASZ
Fin-Fiction 5
Fanfic| Sapporo, Japonia, luty 2007 | Nadeszła pora Mistrzostw Świata, najważniejszej imprezy sportowej w sezonie. Dla niektórych, dobry wynik na tych zawodach to kwestia życia i śmierci… a w przypadku kadry fińskich skoczków powiedzenie to należy trakto...