Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy Erzsébet przebudziła się do nieżycia. Przez jej śnieżnobiałą twarzyczkę o idealnie gładkiej, aksamitnej cerze przebiegł delikatny grymas, zanim w końcu otworzyła swoje piękne, błękitne oczy. W tamtym momencie stałem akurat przy oknie, rozchylając bardzo delikatnie zasłony i sprawdzając, jak wysoko znajdowało się jeszcze słońce na niebie, więc jedynie puściłem je i w bezruchu, niemal z nabożnością, przyglądałem się w półmroku narodzinom cudu, któremu nic ani nikt nie mógł dorastać do pięt. Był on w moich oczach tym wspanialszy, że do jego powstania przyczyniła się moja własna krew. Przemieniona Erzsébet ucieleśnieniem wszelkiego piękna. Aż nie chciało mi się wierzyć, że zaledwie niecały rok wcześniej, gdy przywiozłem ją na zamek, była zaledwie uroczym, zmizerniałym, odzianym w biedne, szarobure stroje kaczątkiem. Obecnie zaś miałem przed sobą przepięknego łabędzia, pełnego wdzięku i dyskretnej zmysłowości.
Tylko jej spojrzenie nie zmieniło się aż tak bardzo. Zdecydowanie bardziej głębokie i przenikliwe niż za życia, wyrażało jednak dokładnie to, co wcześniej. Nieskończone zagubienie, gdy podniosła się nieco i zaczęła rozglądać po pokoju, niepewna granicy pomiędzy jawą a snem. I wielkie, dziecinne wręcz przerażenie, kiedy dostrzegła mnie.
Patrzyłem jej prosto w oczy, równocześnie przenikając jej myśli. Z poranka pamiętała bardzo niewiele, rozumiała jeszcze mniej. Wciąż nie potrafiła zdecydować się, czy była to rzeczywistość, czy też sen, który jeszcze się nie skończył. Powoli jednak w jej umyśle przewagę brała pierwsza opcja. Gdy w niemym zadziwieniu otworzyła usta, zauważyłem w nich dwa długie, ostre, wampirze kły.
Wciąż nic a nic nie rozumiała. Jedynie podświadomość, przeczucie jakieś zaczęło sączyć w jej głowie trujące myśli, że stało się coś złego. Na to musiałem już zareagować. Spokojnym, niespiesznym krokiem zbliżyłem się do niej, przyklęknąłem przy jej łożu, ująłem jej drobną dłoń w swoje i patrząc jej prosto w oczy, jąłem zapewniać ją, że wszystko, co złe, już przeminęło. Żaden cień już jej więcej nie dosięgnie, czeka ją u mojego boku byt szczęśliwy i wieczny.
Oczywiście, wiedziałem, że w pierwszej chwili nie będzie w stanie tego pojąć. Przygotowany byłem na jej dalsze zadziwienie czy brak zrozumienia, obiecałem sobie być tak cierpliwym, jak to tylko możliwe. Swoją reakcją jednak Erzsébet zaskoczyła mnie całkowicie. Był to przeraźliwie jasny dowód na nieświadomość, w jakim świecie przyszło jej żyć, na wciąż dziecinne pojmowanie tego wszystkiego. Przewidywałem wiele, ale z pewnością nie to. Mój skarb zaprotestował, cichutkim, zakłopotanym głosem oznajmiając mi, że przecież ma zostać właśnie narzeczoną Vlada Draculi.
Wspomnienie transylwańskiego potwora w takim momencie, z tych najdroższych mi, najsłodszych ust nie mogło wówczas nie wytrącić mnie z równowagi. Uwierzcie mi, chciałem przeprowadzić to wszystko możliwie jak najspokojniej, ale odpowiedź Erzsébet aż nadto dała mi do zrozumienia, że będzie to niemożliwe. Czas znowu nieubłaganie działał na moją niekorzyść. Byłem doskonale świadomy, że wydałem na siebie wyrok śmierci, w dodatku zapewne najokrutniejszej, jaka tylko Vladowi Tepesowi przyszłaby do głowy, o ile byłby w stanie wymyślić cos gorszego od pala. Jedyną moją nadzieją było opuszczenie zamku, zanim krwiożerczy tyran powstanie ze swojej trumny i wyciągnie w moim kierunku swoją szponiastą, karcącą łapę. Wolałem jednak nie narażać się na pełne słońce w środku dnia. Bramy wampirzej siedziby były wówczas zamknięte, aby żaden ze śmiertelnych przypadkiem się nie wymknął, a nie byłem pewien, czy w słoneczny dzień nie okazałaby się to dla mnie przeszkoda nie do sforsowania. Nie chciałem też wywozić Erzsébet, zanim się nie przebudziła.
Przysięgam, nie planowałem tego od początku w taki sposób. To była bardzo szybka decyzja, będąca odpowiedzią na warunki tu i teraz. W nieco obcesowy sposób odparłem mojej ukochanej, że jej niedoszłe zaręczyny z Draculą zostały zerwane i nie miały już szansy dojść do skutku. Vlad Tepes nigdy prawdziwie jej nie kochał, a jedynie pożądał tego, czego od chwili skonsumowania naszego związku nie mogła już mu ofiarować. Tak więc pozostało jej jedynie trwać przy mnie aż po koniec świata, co w tym konkretnym momencie przekładało się na natychmiastowe opuszczenie tego wyklętego zamku.
CZYTASZ
Fin-Fiction 5
Fanfiction| Sapporo, Japonia, luty 2007 | Nadeszła pora Mistrzostw Świata, najważniejszej imprezy sportowej w sezonie. Dla niektórych, dobry wynik na tych zawodach to kwestia życia i śmierci… a w przypadku kadry fińskich skoczków powiedzenie to należy trakto...