18. Między nami krwiopijcami

29 2 0
                                    

Samotny spacer przez miasto sprawił, że Harri zdołał nieco ochłonąć. Szedł jednak wciąż kolejnymi ulicami, gdzie go nogi niosły, nie oglądając się za siebie i obojętnie wymijając przechodniów. Instynkt mówił mu wyraźnie, że atakowanie kogokolwiek w centrum miasta, nieustannie tętniącym życiem i jasnym jak za dnia byłoby, delikatnie mówiąc, bardzo nierozsądne. Póki więc ludzie na chodniku pozostawiali go w spokoju, odpłacał im tym samym. Gdyby jednak ktokolwiek próbował zafundować Harriemu powtórkę z wczorajszej nocy — o, wtedy nie miałby już najmniejszych skrupułów.

Ignorując wszelkie formy życia napotykane po drodze, Harri pogrążył się w myślach, które do najpogodniejszych nie należały. Widocznie jednak gryzło go sumienie, którego rzekomo nie posiadał, bo zaczął od wynajdywania kolejnych powodów, dla których nie mógł posłuchać polecenia Ahonena i zachowywać się po ludzku. Po pierwsze i najważniejsze, został jawnie sprowokowany i to nie raz, nie dwa. Po drugie, jak długo mógł się oszukiwać? Nie był już człowiekiem, tylko nieumarłą istotą, wyjętą spod wszelkich praw i reguł. Więc co w tym dziwnego, że nie ograniczył się do siedzenia cicho i zgrzytania zębami, jak nakazywałoby dobre wychowanie?

Coraz lepiej uświadamiał sobie, że ten ludzki świat stawał się dla niego przyciasny, jak kombinezon z juniorskich czasów — z którego już dawno wyrósł, a do którego chcieli go na siłę z powrotem upakować. Czy ktokolwiek mógłby go winić, że źle się z tym czuł?

W tej chwili Harri miał wręcz wrażenie kompletnego niedopasowania do rzeczywistości. Blask tysiąca neonów i hałas uliczny nieprzyjemnie drażniły jego wyostrzone zmysły, wznoszące się dookoła drapacze chmur niemal całkowicie przysłaniały skrawki ciemnego nieba. On sam czuł się wśród tłumu taki inny, obcy, zupełnie nieprzystający do toczącego się tu szybkim rytmem życia, nieogarniający go w najmniejszym stopniu, nawet językowym…

Harri puknął się w czoło, prychając pod nosem na własną głupotę. No świetnie, znajdował się w samym centrum japońskiej metropolii i narzekał na to, że nie było mu tu swojsko! A może w ogóle miał kiepski humor między innymi dlatego, że ten wyjazd już go zaczął męczyć? Owszem, fajnie było wygrać srebrny medal, ale gdyby tylko dało się zapomnieć o wszystkim innym, co działo się przez ostatnie dni i nie wracać do tego więcej…

Nagle w głowie Harriego pojawiła się niespodziewanie jedna jasna myśl: chciał wrócić do domu. Tam nie groziły mu żadne listy z pogróżkami, dziennikarze-ninja, Arttu był oddalony o setki kilometrów, zamiast miejskiego zgiełku nocą była cisza, spokój i gwiaździste niebo. Tak, gdyby tylko był już w domu… w domu wszystko musiało być dobrze.

Ale czy Harri miał w ogóle dokąd wracać? Czy było jakiekolwiek miejsce, gdzie czułby się jeszcze jak w domu? Naraz dopadły go myśli nawet czarniejsze i bardziej gorzkie od poprzednich. Wczoraj wieczorem, tuż po zakończeniu zawodów, na których został wicemistrzem świata, miało miejsce coś, czym się wówczas nie przejął, zbytnio oszołomiony po konkursie, ale wspominanie tego dziś było wręcz idealnym sposobem psucia sobie humoru. Dziesiątki, jeżeli nie setki osób telefonowały do niego wtedy z gratulacjami. Naturalnie, jako jedni z pierwszych dodzwonili się do niego rodzice. Ojciec piał z dumy jak nigdy, w końcu to on sam nauczył Harriego skakać na nartach i był jego pierwszym trenerem. Matka tak samo, prosiła go też, żeby po powrocie z Sapporo przed kolejnymi zawodami przyjechał na parę dni do Rovaniemi. Chcieli świętować jego medal w pełnym rodzinnym gronie, a nie tylko jeść ciasto pod jego nieobecność, za to z ekipą telewizyjną, która już zdążyła wprosić się do domu. Tym bardziej, że był to ulubiony tort Harriego, a na jego przyjazd matka obiecała upiec kolejny, bo przecież jeden mały kawałek ciasta po takim sukcesie należał mu się nawet w środku sezonu.

Harri wykpił się wtedy stwierdzeniem, że to wszystko zależy od planów, jakie Nikunen przygotowywał na czas po Mistrzostwach i że musiał już kończyć rozmowę, bo wołali go do kolejnego wywiadu. Nie, tak właściwie to nie miał po co jechać do Rovaniemi. Oficjalnie wyjechał stamtąd dlatego, że z miejscowej skoczni — a była to tylko średnia skocznia — już igelit schodził płatami, a Lahti uchodziło za najlepszy ośrodek do treningu skoków. Jednak tak naprawdę… no cóż, nie chciał raczej, żeby wydało się, kim albo czym teraz był. Odwiedzał rodzinne strony możliwie jak najrzadziej i jak najkrócej, zrywając się jeszcze przed porą poczęstunku. Wiedział aż za dobrze, że nie byłby w stanie przełknąć ani kawałka owego ulubionego tortu. Zresztą, na co byłby mu nawet najlepszy tort na świecie, jeśli krew i tak była od niego dziesięć razy smaczniejsza?

Fin-Fiction 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz