Tego dnia Happonen osiągnął dno.
Nie miał pojęcia, jak to się stało. Nie rozumiał, nie chciał zresztą zrozumieć, ledwo przyjmował w ogóle do wiadomości swoje żałosne, trzydzieste siódme miejsce. Całą drugą serię spędził w szatni, w katatonicznym zastygnięciu, patrząc tępo w dal i usiłując nie myśleć o niczym. Starał się zanegować otaczającą go rzeczywistość i nie pozwolić, aby dotarło do niego, że stało się tak, a nie inaczej.
To było przecież po prostu niemożliwe. Gorzej już być nie mogło.
Ignorował więc całe otoczenie, także wszystkich pozostałych członków fińskiej kadry. Wydawało mu się, że przez pewien czas w szatni siedział razem z nim Tami Kiuru, ale dokładnie tego nie pamiętał. Niemal nie zwrócił uwagi, kiedy ten fatalny konkurs dobiegł wreszcie końca i cała reszta skoczków zebrała się razem. Tamci zresztą omijali go szerokim łukiem, a pakując się po zawodach, nie odzywali się do siebie prawie wcale. W niewielkim pomieszczeniu panowała nienaturalna cisza. Happonen mógł przeczuwać jedynie, że niosła ona ze sobą coś złowrogiego, ale bał się nawet czegokolwiek podejrzewać…
I wtedy do szatni wpadł jak burza Harri, jako ostatni ze wszystkich, uśmiechnięty od ucha do ucha, ściskając dumnie w garści srebrny medal Mistrzostw Świata.
Happonena nie było stać na żadną reakcję poza spuszczeniem głowy.
A więc jednak mogło być jeszcze gorzej.
Harri musiał zostać jeszcze na skoczni, ponieważ czekała go konferencja prasowa, setki dziennikarzy żądnych wywiadów i licho wie jakie jeszcze oficjalne ceremonie i honory, które odbierał razem z nim pęczniejący z dumy Nikunen, ale reszta kadry wracała już do hotelu. Na drogę powrotną Happo wybrał sobie jedno z ostatnich miejsc w mikrobusie, jechał z nosem przyklejonym do szyby i wodząc błędnie wzrokiem po mijanych ulicach, zastanawiał się, pod którą linię metra się tej nocy rzucić. I gdzie tu w ogóle znaleźć metro, jeśli zamiast porządnych znaków informacyjnych jest tu jedynie gąszcz jakichś głupich, niezrozumiałych krzaczków. I jaka szkoda, że nie udało mu się zamarznąć tam w Garmisch-Partenkirchen, tylko ten cymbał Harri musiał go uratować. A teraz podle jeszcze go dobił tym swoim fuksiarskim medalem, chociaż leżących się nie kopie.
Na szczęście, u drzwi hotelu myśli autodestrukcyjne już Happonenowi nieco przeszły. Udał się więc do swojego pokoju, dziękując nawet losowi za to, że teraz dzielił go z Hannu. Zbyt długo jednak w nim nie pozostał. Obiło mu się w trakcie powrotnej jazdy o uszy, że kadra planowała świętowanie medalu Harriego dziś w nocy w jakimś tutejszym klubie… ale Happo zdążył zrobić już własne, bardziej adekwatne plany na wieczór. Rzucił w kąt wszystkie rzeczy, które wziął na zawody, poza kartą do pokoju i portfelem, a następnie, nieumyty i nieprzebrany, w nieco pogniecionym dresie, wyszedł prosto w stronę hotelowego barku.
W takich chwilach jak ta Happo marzył tylko o czymś, co odwróci jego uwagę od strasznej rzeczywistości i czymś, co poprawi mu humor. Obydwa te warunki spełniała tylko jedna rzecz: paczka czekoladowych cukierków z Finlandią. Ale gdzie je zdobyć na tych wschodnich rubieżach świata? Należało ratować się tym, co było pod ręką.
Ku jego zadowoleniu, tego wieczoru bar hotelowy był niemal opustoszały. Wszystkie kadry albo grzecznie pozostawały w swoich pokojach, aby być w dobrej formie na jutrzejszy konkurs drużynowy, albo w ramach świętowania miały zamiar wyjść na miasto. Poza Happo znajdowała się tu tylko jedna osoba, siedząca na stołku przy barowej ladzie. Janne w pierwszej chwili zawahał się, w drugiej jednak zdeterminowanym krokiem ruszył w stronę baru. Niczyja obecność tutaj nie mogła zniweczyć jego ostatecznych planów na ten wieczór, bo w przeciwnym razie naprawdę pozostanie już tylko iść pod metro.
CZYTASZ
Fin-Fiction 5
Fanfiction| Sapporo, Japonia, luty 2007 | Nadeszła pora Mistrzostw Świata, najważniejszej imprezy sportowej w sezonie. Dla niektórych, dobry wynik na tych zawodach to kwestia życia i śmierci… a w przypadku kadry fińskich skoczków powiedzenie to należy trakto...