Powszechnie znaną prawdą jest fakt, że ze wszystkich dni tygodnia najgorszą reputację ma poniedziałek. Niektórym udało się nawet skorzystać z tego faktu, jak chociażby fińskim skoczkom narciarskim oraz trenerom tworzącym zespół The Kroisos. Śpiewana przez Villego piosenka o tym, że „bez ciebie każdy dzień jest jak poniedziałek”, szybko stała się najbardziej znanym utworem, jaki udało się jemu i jego kumplom stworzyć i pozostała nim aż po dziś dzień.
Choć jednak poniedziałek został przez Finów melodyjnie obłaskawiony, nie znaczyło to wcale, że w szarej codzienności cokolwiek się zmieniło. Zwłaszcza, jak chodziło o najgorszą część tego parszywego dnia: poniedziałek rano. Jak co tydzień, na przekór ludzkości przegonił weekend i zajął się tym, co lubił najbardziej, czyli zatruwaniem życia wszystkim, bez wyjątku. Nie zamierzał oszczędzić nikogo.
Harri dosadnie zaklął w myślach, gwałtownie wyrwany ze snu. Światłoszczelność jego kryjówki musiała została naruszona — chociaż miał zamknięte powieki i poduszkę na głowie, przed oczami widział ciemną czerwień, a nie czerń. Izolacja dźwiękowa poduszki także okazała się znikoma, bo uczy przewiercał mu monotonny, wysoce irytujący odgłos, który mógł się nadawać wyłącznie na melodyjkę budzika.
Kiedy po dłuższej, nieprzyjemnie przeciągającej się chwili Harri był w stanie w końcu podnieść się, jego zdenerwowanie jeszcze wzrosło. Najwyraźniej przed zaśnięciem trzeba było przeczytać instrukcję obsługi kapsuły, bo osoba, która korzystała z niej poprzednio, pozostawiła budzik włączony na piątą rano. Harri zaczął naciskać wszystkie dziwne guziki na wbudowanym w kapsułę panelu, aż w końcu melodyjka ucichła. Wówczas zaczął zastanawiać się, co robić dalej. Zawsze mógł na powrót wyłączyć światło, żeby kontynuować drzemkę w nawet bardziej normalnej dla wampira porze. Ale czy było to rozsądne? W środku dnia mógł tu zajrzeć ktoś z obsługi tego dziwnego hotelu. No i co takiego miał robić dłużej w Zaświatach, jeżeli Tam nie było wcale lepiej niż Tu…
Harri westchnął ciężko. Najwyraźniej jego buntownicza ucieczka musiała już dobiec końca.
Wczesna pobudka miała przynajmniej ten plus, że nie zdążyło jeszcze wzejść słońce, a centrum Sapporo w końcu jakby wyludniło się — zdecydowana większość mieszkańców albo poszła już spać, albo jeszcze nie wstała. Harri szedł powoli, pogrążony w niewesołych myślach. Trochę pobłądził po drodze, ostatecznie jednak odnalazł drogę powrotną do hotelu i za pięć szósta z braku karty do swojego pokoju zmuszony był zapukać do drzwi. Jako że za pierwszym razem nic to nie dało, zapukał ponownie znacznie donośniej, po czym, gdy usłyszał czyjś ruch w środku, cofnął się o dwa kroki. Spodziewając się, że za chwilę drzwi mu otworzy Arttu, najprawdopodobniej w coś uzbrojony, Harri zapobiegawczo przysłonił ramieniem oczy i spiął się, w razie najmniejszego zagrożenia gotowy do kontrataku.
O dziwo, w drzwiach nie stanął jednak wcale niedzielny pogromca wampirów, tylko Ahonen. Co jeszcze dziwniejsze, wyglądał na dopiero co obudzonego — miał na sobie piżamę, a na pozbawionej wyrazu jakichkolwiek emocji twarzy malowała się jeszcze lekko senność.
— O, wróciłeś — oznajmił chłodnym tonem. — Najwyższy czas.
— Uhm — mruknął Harri. — A… gdzie Arttu?
— U Tamiego. W trosce o to, żeby wszyscy w naszej kadrze pozostali w jednym kawałku, zamieniłem się z nim na pokoje.
Ta wiadomość nawet ucieszyła Harriego. Z ulgą wszedł do pokoju, wiedząc, że nie czekają już tam na niego żadne miny przeciwwampirze, chociaż zdziwił się nieco, kiedy zobaczył, że w jego łóżku, całkowicie przykryty kołdrą, leżał jakiś człekopodobny kształt. Nie wydawał on jednak żadnych odgłosów, więc nie mogła być to żywa istota, tylko…
CZYTASZ
Fin-Fiction 5
Fanfiction| Sapporo, Japonia, luty 2007 | Nadeszła pora Mistrzostw Świata, najważniejszej imprezy sportowej w sezonie. Dla niektórych, dobry wynik na tych zawodach to kwestia życia i śmierci… a w przypadku kadry fińskich skoczków powiedzenie to należy trakto...