Lista Fleckensteina I

27 2 0
                                    

Czas wypełnić białe plamy.

Czas rozprawić się z przeszłością.

Czas ujawnić nazwiska.

Nareszcie. W końcu do głosu dochodzę Ja.

Trudno orzec, dlaczego stało się to dopiero teraz. Ten moment odkładany był w czasie zdecydowanie zbyt długo. Jeżeli szukać winnych tak karygodnego opóźnienia, to chyba niestety główną podejrzaną musi zostać ta, którą wy zwiecie Verenimiją – a która od dłuższego czasu bardzo zapamiętale, z niezwykłą wręcz zaciekłością, zajmuje się oczernianiem mojej osoby. Gdzie i kiedy opanowała ona do perfekcji sztukę mijania się z prawdą, naginania faktów, tworzenia misternych sieci kłamstw? Tego, mówiąc szczerze, nie potrafię powiedzieć. Tak samo, jak nie umiem zrozumieć przemiany tej niewinnej piękności, obrazu cnót wszelakich, w istotę tak przebiegłą, żeby nie powiedzieć, że wręcz do pewnego stopnia podłą.

Mniejsza o to jednak. Czy powody dotychczasowego stanu rzeczy były takie, czy owakie, nareszcie nadszedł jego kres. Koniec tych łzawych, enigmatycznych opowieści, w których brak konkretów zastępuje przesycenie emocjami. Koniec tej intrygi, mającej na celu całkowite zdemonizowanie mojego wizerunku. Czy zauważyliście, że jak dotąd nic, nawet najdrobniejsze wydarzenie dotyczące mojej osoby, nie zostało przedstawione w sposób obiektywny? Nie mówiąc już o tym, od czego rozpocząłem. A mianowicie: że nigdy, absolutnie nigdy wcześniej nie została nakreślona moja perspektywa ani moje poglądy na cokolwiek. Dopiero teraz ma się to szansę zmienić. I przysięgam, zrobię, co w mojej mocy, aby tę szansę w pełni wykorzystać.

Od tej chwili głos mam ja i tylko ja.

Na chwilę obecną najpotężniejszy z nieumarłych, mający władanie nad wszelkimi dziećmi nocy i niektórymi siłami natury. I jeżeli jeszcze się nie zorientowaliście, biedni śmiertelnicy, siedzący właśnie przed ekranami swoich komputerów i czytający moje słowa, zamierzam nie raz, nie dwa zwrócić się bezpośrednio do was. Czym przy mojej potędze jest tak błaha, czysto konwencjonalna przeszkoda, jak czwarta ściana? Pozostała z niej już tylko ruina. Co, nie powiem, zadowala mnie tym bardziej, że trudno o lepszą scenerię dla szanującego się nosferatu niż ruiny właśnie.

Stąpając więc ochoczo po tych gruzach, powróćmy do właściwego tematu. A zatem, przed wami historia, którą jak dotąd mieliście okazję poznać zaledwie w nędznych urywkach. Żeby ująć to jakoś obrazowo: to, czego dotychczas się dowiedzieliście, głównie za sprawą wypowiedzi czy niezwykle subiektywnie i wybiórczo przywoływanych wspomnień niejakiej Verenimii, zawierało prawdy ni mniej, ni więcej, tyle co to wasze nędzne, ludzkie pożywienie zwane parówkami, zawiera prawdziwego mięsa.

Cóż, jak mi się wydaje, powtórzyłem już to przynajmniej kilkanaście razy, więc może wypadałoby moją tezę jakoś uzasadnić. Trudno przecież, żeby moja opowieść była w jakikolwiek sposób wiarygodna, gdyby składała się z gołosłownych stwierdzeń oraz zarzutów. A więc proszę, na sam początek podam jeden przykład, którego wcale nie trzeba było zbyt długo szukać. Koloryzowanie prawdy najwidoczniej stało się dla tej istoty zachowaniem tak naturalnym, że uciekała się do niego już od samego początku owijania sobie wokół palca zarówno was, śmiertelni czytelnicy, jak i tego godnego pożałowania człowieka, który w dawnych czasach nadawałby się co najwyżej do nabicia na pal. Otóż, jak Verenimijä oznajmiła mu kiedyś na początku tej ich przeklętej znajomości, została przemieniona w dziecię nocy w wieku lat dwudziestu. Jeżeli jednak wziąć pod uwagę, że jej ludzkie życie przypadło na początek siedemnastego wieku, każdy nieco bardziej rozgarnięty od tamtego śmiertelnego imbecyla czytelnik powinien był już dawno zorientować się, że coś z tą informacją jest nie w porządku. Gdybyście akurat nie mogli w tej chwili pojąć, cóż to takiego, będę brutalnie szczery. Cztery wieki temu średnia długość życia ludzkiego była zdecydowanie krótsza niż dziś, a co za tym idzie, jego kolejne etapy następowały po sobie znacznie szybciej. Gdyby Verenimijä w tamtych czasach naprawdę ukończyła dwadzieścia lat, najzwyczajniej w świecie byłaby już dawno starą panną — i choćby nie wiem, jak tego chciała, nikt by już na nią nawet nie spojrzał. Nie mówiąc o tym, że prawdopodobniej w takim przypadku od kilku lat siedziałaby w klasztorze, za jego murami bezpiecznie spędzając resztę swojego życia. W przeciwieństwie do teraźniejszości, wówczas obowiązywały jednak pewne ścisłe konwencje, których ludzie i wampiry przestrzegali. Jak więc już chyba rozumiecie, szansa na to, aby jej wersja wydarzeń była prawdziwa, poprzez odrobinę logicznego wnioskowania spada do zera. Prawda jest zaś taka, że ludzki żywot Verenimijä zakończyła, mając lat szesnaście. Gdyby przełożyć to na obecną miarę wieku, może i był to ówczesny odpowiednik tak zwanej dwudziestki. Obiektywnie jest to jednak nagięciem faktów, a zatem kłamstwem w czystej postaci. A jeżeli nawet w tak drobnej sprawie Verenimijä uciekła się do łgania, to ile obłudy znajduje się w całej jej historii? W swojej wspaniałomyślności pozostawiam to do waszej oceny.

Fin-Fiction 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz