Ville wyznaczył termin i miejsce: dziewiąta wieczorem, hotelowy bar. Pełen wyrzutów sumienia Harri czuł, że najzwyczajniej nie wypadało mu protestować. Jednak w miarę jak dzień mijał, jego chęci do wypełnienia zobowiązania i pójścia z servicemanem na piwo drastycznie spadały, by za kwadrans dziewiąta osiągnąć wartość wybitnie ujemną.
— A może jednak mógłbym nie pójść? — zadał pytanie Ahonenowi, nerwowo chodząc w kółko po pokoju.
Janne oderwał wzrok od telewizora i przeszył wampira spojrzeniem I-will-kill-you-znienacka.
— Nie żebym coś sugerował — odezwał się chłodnym tonem — ale dziś rano Ville zachował się wobec ciebie tak w porządku, jak to tylko było możliwe. Wystawienie go do wiatru w tej sytuacji byłoby ostatnim świństwem, godnym jedynie wampira rodem z wizji Arttu.
— Ja taki nie jestem! — krzyknął Harri, wyraźnie zdenerwowany, po czym wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.
Pewien pozytywnych wyników swojej prowokacji, Aho najspokojniej wrócił do oglądania telewizji.
Złość na odsądzanie go od czci i wiary poniosła Harriego aż do progu baru hotelowego, a stamtąd nie było już odwrotu. Przy ladzie na stołku siedział bowiem Ville, twarzą do wejścia, więc naturalnie natychmiast zauważył go i pomachał w jego stronę. Harri musiał przyznać, że serviceman miał głowę na karku, wybierając taki neutralny teren — o tej porze w barze siedziało całkiem sporo innych osób, co czyniło to miejsce publicznym, a zatem bezpiecznym dla Villego, ale równocześnie nie było tu nikogo innego z ich kadry ani żadnych trenerów z Finlandii, co stwarzało możliwość przeprowadzenia poufnej rozmowy w ich rodzimym języku. Bo że taka właśnie ich czekała, Harri był więcej niż pewien. Sam na miejscu Villego domagałby się jeśli nie zemsty, to przynajmniej szczegółowych wyjaśnień, przeprosin i zadośćuczynienia.
Jak Harri zauważył, idąc w stronę baru, Kantee sprawiał zdecydowanie inne wrażenie niż podczas porannego powitania z całą kadrą. W znacznie mniejszym stopniu zgrywał luzaka — pomimo lekkiego uśmiechu, wyglądał na dość skupionego i niepewnego zarazem. Jednocześnie miał też jakiś dziwny błysk w oku, którego zwiastun Harri dostrzegł rano, kiedy Ville oznajmił, że życzy sobie postawienia mu piwa. A więc poranne przedstawienie dobiegło końca, czekała ich teraz gra w otwarte karty.
Harri z dość nietęgą miną przeszedł przez wypełnioną ludźmi salę i zajął stołek obok Villego. Zaraz zjawił się przy nich barman, zwracając się uprzejmie łamaną angielszczyzną:
— Cziegu sobuie panuowuie żicziomu?
— Dwa piwa… — odezwał się odruchowo Ville, jednak w jego głosie naraz pojawiła się duża wątpliwość. Urywając jakby wpół zdania, popatrzył pytająco w stronę Harriego.
Harri pokręcił głową, spuszczając wzrok.
— Ja mogę pić co najwyżej czystą — wybąknął po fińsku. — Ale teraz nie chcę.
Ville sprawiał wrażenie mocno zaskoczonego.
— W takim razie jedno piwo… — oznajmił po angielsku do barmana.
Następnie zaraz przerzucił się na ojczystą mowę, z wyraźnym ożywieniem zwracając się do Harriego:
— Na serio, ty możesz pić?
Harri pokiwał głową.
— Tak, ale wyłącznie coś mocnego i bez dodatków — oznajmił. — To jedyny wyjątek, oprócz niego pozostaje mi tylko…
Zapadła chwila kłopotliwej ciszy. Obydwaj Finowie aż za dobrze wiedzieli, co stanowiło obecnie podstawę diety Harriego.
— A ty już się dobrze czujesz? — wybąknął Harri, nie bardzo wiedząc, czym wypełnić milczenie.
CZYTASZ
Fin-Fiction 5
Fanfiction| Sapporo, Japonia, luty 2007 | Nadeszła pora Mistrzostw Świata, najważniejszej imprezy sportowej w sezonie. Dla niektórych, dobry wynik na tych zawodach to kwestia życia i śmierci… a w przypadku kadry fińskich skoczków powiedzenie to należy trakto...