7. Poranek

33 2 0
                                    

— Veri… co się z tobą dzieje?

To prawda, że Matti ze złamanym sercem odchodził od zmysłów. Że jeżeli zwykle był nieprzytomny, to teraz świat zewnętrzny nie istniał dla niego zupełnie. Wreszcie, że nie wiedział, co właściwie teraz czuł do Verenimii. Jednak absolutnie nie można było powiedzieć, że była mu ona obojętna. A on sam, chociaż ogarnięty przez targające nim emocje, nie był do końca ślepy. Dlatego kiedy dostrzegł, że na twarzy tak drogiej mu wampirzycy pojawiła się krew, troska zdołała choć na chwilę wziąć górę nad rozpaczą.

Verenimijä nie odpowiedziała, tylko w milczeniu patrzyła na niego. I chociaż nie wyglądała na skaleczoną, z jej pięknych, błękitnych, teraz nieco zaczerwienionych oczu pociekły dwie strużki krwi.

— Ty… płaczesz? — zdziwił się Matti.

Verenimijä w milczeniu spuściła głowę.

— Proszę, nie myśl tak — wyszeptała po chwili. — Nie… nie rozumiesz. To wszystko jest zupełnie inaczej.

Matti najpewniej zaśmiałby się ponuro, gdyby nie to, że sam był bliski łez. Więc teraz ona będzie wszystko odkręcać? I znów uczyni go swoją zabawką, do momentu, gdy jej się to znudzi, a on ponownie pójdzie wtedy w odstawkę…

Nagle Verenimijä znalazła się tuż przy nim i chwyciła go za bluzę, jakby powstrzymując, żeby nie odchodził.

— Matti, błagam! — zawołała. — Przestań tak myśleć! Ja… ja wszystko ci wytłumaczę! Przepraszam, że nie mówiłam ci wcześniej, nie myślałam, że będzie taka potrzeba…

— Oczywiście — mruknął Matti, starając się panować nad drżeniem głosu. — Po co miałem wiedzieć, że masz od dawna narzeczonego?

Teraz już Verenimijä otwarcie wybuchła płaczem. Mattiemu zrobiło się nieco głupio, zaczęło kiełkować w nim poczucie winy, że doprowadził swoją ukochaną do takiego stanu. Tylko czy to miało jakiś sens, żeby to on tu czuł się winny? Nie, nie miało, najmniejszego… Jednak mimo tego wszystkiego, co dyktował mu rozum, Matti zadziałał tak, jak mu kazało obolałe serce. Przytulił Verenimiję do siebie, pozwolił jej oprzeć głowę na swoim barku, wsłuchując się w jej szloch.

Nie mógł, najzwyczajniej nie mógł jej tak zostawić. Chociaż może powinien był. Wiedział, że to już nie miało większego sensu, że należało dać spokój i usunąć się na bok, gdzie wykończy go albo Dracula, albo jego własne nerwy, a mimo to… nie mógł opuścić Verenimii. I nie chciał. Był idiotą, skończonym idiotą.

— To żaden narzeczony! — wykrzyknęła Verenimijä, wciąż łkając. — To potwór! POTWÓR! Nie chcę go! Nigdy go nie chciałam! Ale to Dracula, więc ma nad nami wszystkimi władzę, nade mną też!

Słowa te brzmiały bardzo szczerze i autentycznie, a ich treść zdawała się wręcz balsamem dla duszy. Matti wsłuchał się w nie, starając się odgonić wątpliwości. Rozsądek mówił mu, że to tylko bajka. Ale czy ta bajka nie była lepsza od rzeczywistości? Z dwojga złego Matti podskórnie czuł, że wolał już żyć piękną ułudą, być głupim, ale szczęśliwym…

— Od kiedy się pojawił, wszystko poszło nie tak! — zawołała Verenimijä. — Nie wiedziałam, co zrobić, żeby cię przed nim ochronić, a wyszło tak, że sama o mały włos cię nie zabiłam! A potem musiałam jechać do Transylwanii i znosić tego potwora! Napisałam list do ciebie, Profesorek miał uczestniczyć w twojej sprawie, wszystko po to, żebyś był bezpieczny…

Z listem w międzyczasie stało się to, o co Mattiego poproszono przy jego wręczeniu. Jak kiedyś leżał w katatonii na materacu od trumny, a Fanka dla żartu postawiła przy nim na podłodze zapaloną świecę jak dla zmarłego, list poszedł z dymem, bo Matti nie mógł już dłużej znieść świadomości jego posiadania. Jak zaś o wampirzego Profesora szło… przecież pojawił się tylko ten jeden, jedyny raz. Potem jego adwokatem został kto inny…

Fin-Fiction 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz