Podejmijmy znów tę historię, którą porzuciłem w momencie dla mnie najgorszym. Może trzeba było jednak przemóc się i przedstawić to wszystko szybko, za jednym zamachem, żeby nie musieć zagłębiać się w ową chwilę aż dwa razy, oszczędzić sobie wspominania przeokrutnej przeszłości? Być może. Stało się jednak tak, a nie inaczej, zatem zmuszony jestem, żeby powrócić właśnie do tamtych nocy i kontynuować opowieść.
Fakt, że Vlad Dracula obrał sobie Erzsébet na kolejną narzeczoną, i to dosłownie na moich oczach, był dla mnie najboleśniejszym ciosem, jaki kiedykolwiek mógł zostać mi zadany. Mogłem być jedynie niemym świadkiem odebrania mi całego mojego szczęścia. Nie sposób było przecież sprzeciwić się Palownikowi. Jego wola była święta, a każde życzenie dla poddanych oznaczało rozkaz. Najdrobniejszy przejaw buntu mógł zostać ukarany najdotkliwiej.
Przez pierwsze wieczory od owej feralnej nocy krążyłem jak cień po korytarzach zamku, licząc na to, że gdzieś kiedyś w końcu natknę się na Erzsébet. Za nic nie chciałem przyjąć do wiadomości jej utraty. Po głowie wciąż przewijały mi się myśli o tym, czego jej jeszcze nie nauczyłem, co trzeba było powtórzyć. Myślałem o wierszach, które chciałem jej przeczytać, o języku włoskim, który dopiero co zaczęliśmy, o tym jednym kroku, który wciąż myliła w menuecie… Przecież to wszystko wymagało jeszcze mnóstwa pracy. Wymagało też czasu. A przede wszystkim, obecności Erzsébet. Denerwowało mnie to niesamowicie. Gdzie ona mogła się podziać?! Za nic nie mogłem pogodzić się z jej brakiem. Choćby mi wówczas ktoś powiedział to prosto w twarz, to i tak nie uwierzyłbym, że zakończył się definitywnie błogi czas, gdy miałem ją na wyłączność, rozwijając jej wykształcenie i dobre maniery.
Jednak gdy lawina raz ruszyła, nie sposób było już jej zatrzymać. Na dworze błyskawicznie rozeszła się wieść, że po tragicznej śmierci swej wybranki Dracula postanowił otoczyć szczególnymi względami właśnie Erzsébet. Słyszałem to i w szeptach śmiertelnych, i myślach nieumarłych, czując jednocześnie, że coś we mnie w środku dochodzi do wrzenia. Nie dawałem jednak ujawnić się temu w żaden sposób na zewnątrz, bo przecież życie po życiu jeszcze było mi miłe. Gdy spotkałem ją w końcu pewnego wieczora, dostrzegając ją z przeciwnego końca korytarza, momentalnie ożywiłem się, by po krótkiej chwili zastygnąć w martwym zadziwieniu. Choć minęło tak mało czasu, miałem wrażenie, że moja Erzsébet odmieniła się całkowicie. Już nie sprawiała swoim zachowaniem wrażenia tej małej, samotnej, zagubionej kruszynki, która w największym stopniu ujęła mnie i zdobyła moje serce. Dostrzegłem ją po raz pierwszy czującą się pewnie w towarzystwie innym niż moje własne: przechodziła właśnie otoczona wianuszkiem innych śmiertelnych dwórek. Wyróżniała się wśród nich niczym księżyc na nocnym niebie pełnym gwiazd. Miała w sobie najwięcej blasku, sprawiała wrażenie przepełnionej szczęściem. Jednak tak, jak światło księżyca było jedynie ułudą — w dzisiejszych czasach każde dziecko wie już, że nasz naturalny satelita jedynie odbija promienie docierające do niego od słońca — tak i owa radość na twarzy Erzsébet nie była jej własna, wewnętrzna, lecz właśnie narzucona, odbita pod działaniem mentalnych sił, których Dracula był mistrzem. Biedne moje dziewczę nie miało pojęcia, że stało się ofiarą złego uroku Vlada Tepesa, że kompletnie namieszano jej w głowie. Stając się wybranką Draculi, jeszcze bardziej pogrążyła się w ułudzie, która panowała na tym potępionym dworze.
Jej nowe, śmiertelne towarzyszki, które zapewne zleciały się jak ćmy do światła, gdy tylko usłyszały, że Dracula zainteresował się właśnie Erzsébet, łapczywie wysłuchiwały każdego jej słowa, żądne źródeł do plotek. Nie szczędziły jej fałszywej życzliwości, pustych pochwał i zazdrosnych, a nawet nienawistnych spojrzeń za plecami. Każda z tych śmiertelnych, nieświadomych niczego dziewcząt skrycie marzyła przecież, żeby to właśnie na nią zwrócił uwagę jego ekscelencja. Zwłaszcza, że swą śmiertelną wybrankę traktował zawsze iście po królewsku: kupował jej najpiękniejsze stroje, spełniał wszelkie zachcianki, dbał o to, żeby czuła się jak w raju. Tak uszczęśliwione dziewczę nie dostrzegało nigdy drugiej strony medalu, a mianowicie tego, że czekała je niechybna śmierć.
CZYTASZ
Fin-Fiction 5
Fanfiction| Sapporo, Japonia, luty 2007 | Nadeszła pora Mistrzostw Świata, najważniejszej imprezy sportowej w sezonie. Dla niektórych, dobry wynik na tych zawodach to kwestia życia i śmierci… a w przypadku kadry fińskich skoczków powiedzenie to należy trakto...