14. Post factum

24 2 0
                                    

Harri nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek widział servicemana fińskiej kadry w takim stanie. Zawsze pogodny i przyjmujący wszelkie mniejsze i większe przeciwności losu z dystansem i dobrym humorem, Ville zdawał się w obecnej chwili całkowitym zaprzeczeniem swojej życiowej filozofii. Patrzył na Harriego z bezdennym przerażeniem i rozpaczą, a z oczu wypływały mu łzy.

— Har…ri — wyszeptał słabym, łamiącym się głosem — nie… zabijaj… mnie.

Harri wpatrywał się w niego w milczeniu, nie będąc w stanie wyjść z szoku. Co on najlepszego zrobił?!

— Proszę — kontynuował Ville — ja… chcę żyć!

Ponieważ Harri wciąż nie mógł wydusić z siebie odpowiedzi, serviceman wykrzesał resztki sił i odezwał się głośnym szeptem:

— Błagam! Nie chcę tu umierać! Przysięgam, nie powiem nic nikomu!

— To co mam niby zrobić?! — odezwał się w końcu Harri.

W tej sytuacji czuł się niemal tak bezradny jak Ville. Nie miał najmniejszego pojęcia, jak zareagować. Dlatego zadał takie pytanie, chociaż mogło ono brzmieć jak pretensja do servicemana za to, że jeszcze żyje.

— Pogo…towie — odparł Ville cichym, błagalnym szeptem.

Dopiero teraz Harri zwrócił większą uwagę na fakt, że Ville był strasznie blady na twarzy, usta miał sine, a z czoła spływały mu krople lepkiego potu. Dodatkowo drżał, z trudem łapał oddech i wciąż miał bardzo szybkie tętno. Harri nie pamiętał dokładnie, co to oznaczało, ale był w stu procentach przekonany, że nic dobrego i z tym pogotowiem to nie była żadna przesada. Szybko sięgnął do kieszeni kurtki po komórkę — co za absurdalne szczęście w nieszczęściu, że pomimo próby zabójstwa go nie okradziono! — i nie zwracając uwagi na pokaźną liczbę nieodebranych połączeń od różnych osób, od razu otworzył skrzynkę odbiorczą wiadomości, szukając esemesa od operatora z numerem alarmowym w Japonii. Nie było to najłatwiejsze zadanie, Harri musiał najpierw przekopać się przez tonę świeżych gratulacji, a refleks komórki przy przewijaniu listy wiadomości był znacznie powolniejszy od wampirzego. Po dłuższej, pełnej stresu chwili znalazł wreszcie cenną informację, natychmiast wystukał na klawiaturze numer 119 i wybrał zieloną słuchawkę, aby rozpocząć połączenie.

Udział w konferencji prasowej i wszystkie przeprowadzane dziś z Harrim wywiady okazały się niczym wobec takiego wyzwania, jak zadzwonienie po karetkę. Ogarnięty paniką Harri ledwo dogadywał się łamaną angielszczyzną z dyspozytorem. Dał radę przedstawić się i podać swój numer telefonu, ale nie był w stanie podać żadnego adresu, gdzie się znajdował, poza tym że w Sapporo — nawet gdyby znalazł jakąś tabliczkę z nazwą ulicy, to nie potrafiłby jej odcyfrować. Dyspozytor poinformował go, że w takim razie system elektroniczny zlokalizuje przybliżone położenie, skąd dzwonił, ale jakoś zbytnio Harriego to nie uspokoiło. Spróbował jednak zachować zimną krew i w miarę rzeczowo objaśnił, że jest jedna osoba pilnie potrzebująca pomocy, została zraniona w szyję i musiała stracić dużo krwi. Poszkodowany wciąż był przytomny, ale gdy Harri opisał bardziej szczegółowo jego stan, dowiedział się, że były to objawy wstrząsu pokrwotocznego. Dyspozytor oznajmił, że zgłoszenie zostało przyjęte, udzielił też zdezorientowanemu Harriemu instrukcji postępowania do czasu przyjazdu pogotowia: zatamować krwawienie, ułożyć poszkodowanego z uniesionymi do góry nogami, chronić go przed utratą ciepła, uspokajać, nie dawać jedzenia ani alkoholu, co minutę kontrolować tętno i oddech. Następnie rozłączył się.

Chociaż Harriego od ataku paniki dzieliło bardzo niewiele, dał radę jakoś zebrać się w sobie i po schowaniu komórki do kieszeni przystąpić do konstruktywnego działania. Na początek przechylił głowę Villego, żeby sprawdzić, czy wciąż krwawił, na co tamten zareagował pełnym żałości jękiem. Jednak z jego szyi nie ciekło już tyle, żeby Harri mógł to określić mianem krwotoku. Zaciskając zęby, odegnał od siebie myśl wyssania tych kilku kropel, które miały szansę uformować się w strupki, w zamian zastanawiając się nad jakimś opatrunkiem dla Villego. Oczywiście nie miał przy sobie gazy wyjałowionej, chusteczek higienicznych też nie. Na szczęście te ostatnie jakimś cudem miał w kieszeni kurtki sam Ville, w dodatku nową, nieotwartą jeszcze paczkę, pomimo powszechnie znanego faktu nieuznawania przez niego pojęcia „jednorazowy”. Harri wziął więc dwie chusteczki, przyłożył do miejsca ugryzienia i starannie obwiązał szyję servicemana nie tylko jego szalikiem, ale też swoim własnym. Założył przez to Villemu coś prawie na kształt gorsetu ortopedycznego, ale sam był zadowolony ze swojego dzieła — zawsze trudniej dostępna szyja mniej kusiła na przyszłość. Następnie podźwignął Villego i wyniósł go z zaspy śnieżnej, kładąc go na plecach na odśnieżonym chodniku i opierając mu zgodnie z instrukcją nogi o jakiś murek, żeby były podniesione. Sam przykucnął obok.

Fin-Fiction 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz