Rozdział IV - Jesteśmy archiwum X

151 9 3
                                    

Wybiła 14.00 więc właśnie zacząłem swój pierwszy prawdziwy dzień pracy. Siedzę w naszym biurze, przy moim biurku i czekam na Marco. A go jak nie ma, tak nie ma. Pewnie z kimś rozmawia, albo odbiera raport z ranka. Na pewno to coś ważnego do roboty, niż niańczenie nowego.

Rozsiadłem się jeszcze wygodniej, rozprostowując nogi i składając ręce z tyłu głowy. Myślami już zniknąłem w sowim nowym mieszkaniu i pomysłami na kolor ścian. Ta biel mi nie odpowiada. Gadałem o tym z właścicielem i powiedział, że nie ma najmniejszego problemu, żebym przemalował ściany i mogę robić co chce. Tylko kiedy będę się wyprowadzał, żeby ściany wróciły do swojego pierwotnego stanu.

Nagle do pomieszczenia wszedł Marco. Spojrzał się na mnie i jak zwykle uśmiechnął. Już w myślach słyszałem jego przywitanie i to jak wypowiada moje imię.

-Witaj Jean. – Dokładnie tak. - Ponownie. Widzę, że już się rozgościłeś.

-Sam mówiłeś, że mam się czuć jak u siebie.

Marco usiadł przy swoim biurku naprzeciw mnie i zaczął przeglądać dokumenty które przyniósł ze sobą. Nie chciałem mu przeszkadzać, więc złapałem za smartfona by przejrzeć fora internetowe. Co jakiś czas zerkałem w stronę Marco, by sprawdzić czy już nie skończył.

Dwa razy nawet zdarzyło się nam złapać kontakt wzrokowy. O ile za pierwszym razem było to takie na luzie, to za kolejnym zacząłem się martwić czy aby przypadkiem Marco nie myśli, że go obserwuje. Więc z powstrzymałem się za zerkaniem w jego stronę, zupełnie zatracając się w komórce.

-Jean. - Nagle moje imię rozległo się po pomieszczeniu - Dziś pojedziemy do państwa Fyres, pomóc dla Mikasy i Erena. Może dziś uda nam się trafić na ojca i go złapać. Jest alkoholikiem, bije żonę i dzieci. Dodatkowo są spore podejrzenia, że kradnie i on stoi za ostatnimi włamaniami. Dzieciaki już mu odebraliśmy, ale trzeba go jeszcze złapać i zaprowadzić przed sąd, gdzie oficjalnie zostaną mu odebrane prawa rodzicielskie. Mu i jego żonie. Szkoda kobiety, ale sama ma dużo za uszami. A te dzieciaki mają szansę na normalny dom i szczęśliwą rodzinę.

W czasie kiedy on opowiadał mi o szczegółach sprawy, wstałem i podszedłem do niego. Pochyliłem się nad nim, by dokładniej przyjrzeć się dokumentom. Poczułem od niego zapach lawendy. Nie uważałem, żeby był sens komentowania tej sprawy. Trzeba po prostu zrobić swoje a nie rozczulać się nad tym jaki los jest okrutny.

-Trzeba będzie go złapać sposobem. Ostatnim razem wymknął się. Pewnie przez okno. Dlatego Mikasa poprosiła mnie, żebyśmy pojechali z nami. Kiedy oni zapukają do drzwi, my złapiemy go kiedy będzie próbował uciec tyłem. Musimy ogarnąć czy na pewno jest w środku. Zwykle nie będziemy robić takich rzeczy. Tylko jako Archiwum X mamy, że tak to ujmę, więcej czasu. Dlatego czasami będziemy pomagać innym.

-Jasne. - Odparłem.

Marco odkręcił głowę, że niemal czułem jego oddech na swoim policzku. Sam widocznie był tym faktem zaskoczony. Odsunąłem się szybko, może zdecydowanie za blisko się do niego zbliżyłem.

-Yyy... Przepraszam.

-Za co Ty przepraszasz? - Zaśmiał się Bodt, delikatnie zasłaniając usta brzegiem dłoni.

-Że, stanąłem tak blisko... Naruszam Twoją przestrzeń. Nie wiem. – Odparłem zmieszany. – Z resztą...

-Ale mi to nie przeszkadza. – Odparł, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

Uśmiechnął się do mnie i wstał, poprawiając koszule. Ja jak debil, stałem w miejscu i nie specjalnie wiedziałem co powiedzieć. Co jest do mnie nie podobne. A on chyba nawet nie zauważył w jakie mieszane uczucia mnie wprowadził i jak gdyby nigdy nic zaczął zakładać kurtkę policyjną.

Ta jedna sprawa [JeanMarco]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz