Wstałem jak co dzień rano. Jedynym planem na dzisiejszy dzień było to, żeby pogadać z ojcem Hoovera, panem Hermanem. Bynajmniej taki był plan na początku. Wszystko się zmieniło za sprawą telefonu, który dostałem, kiedy robiłem śniadanie dla siebie i Marco. To była moja babcia. Jednocześnie trochę mnie to zaskoczyło ale z drugiej strony nie ukrywała tego, że chcę odnowić ze mną relację. Odebrałem i bez większych emocji powiedziałem :
-Słucham ?
-Jean... Matthias, znaczy Twój dziadek, nie żyje.
Każde pojedyncze słowo mówiła z wielkim trudem przez łzy. Mimo, że było słychać, że starała się zachować spokój co wymagało od niej wiele siły.
-Zmarł dziś w nocy... Nawet nie wiem dokładnie kiedy. Ostatnio było z nim coraz gorzej, ale sądziłam, że... - Tu już nie wytrzymała i usłyszałem tylko płać i lament.
Sam nie wiedziałem co powiedzieć czy zrobić. Po prostu stałem. Mimo, że przecież nie miałem podstawy, żeby za nim rozpaczać. W gruncie rzeczy on, jak i babcia, byli dla mnie obcymi ludźmi, mimo więzów krwi. Moje ostatnie spotkanie z nimi aż tak bardzo tego nie zmieniło. Ale jakoś poczułem nieprzyjemne kłucie w sercu.
Marco od razu zauważył moją nagłą zmianę nastroju. Na początku tylko mnie obserwował. Po chwili, jednak podszedł w moją stronę i przybliżył głowę do mojego telefonu, by cos usłyszeć. Jedyne co usłyszał to płacz mojej babci i prośby bym się odezwał.
-Ej. - Chwycił mnie za ramie i trochę mną potrząsnął. - Co się stało ? - Wyszeptał.
-Dziadek nie żyje. - Odpowiedziałem beznamiętnie.
Marco zabrał mi telefon z rąk i przyłożył sobie do twarzy.
-Dzień dobry. Z tej strony Marco Bodt, ch... przyjaciel Jeana... Bardzo nim strząsnęła, ta wiadomość.... Tak... Przywiozę do zaraz do pani. W takiej chwili, trzeba się wspierać... Oczywiście. I najszczersze kondolencje. Do widzenia.
Kiedy on rozmawiał ja usiadłem na krześle. Nie specjalnie się przejmowałem tym co on tam mówi. Wtedy miałem totalną pustkę w głowie. I to okropne uczucie w środku. Ciągle próbowałem sobie tłumaczyć, że ten człowiek nie jest dla mnie nikim ważnym i że nie powinienem się tak zachowywać.
Kiedy Marco skończył rozmowę staną przy mnie.
-Jean, zbieraj się. Zawiozę Cię do babci.
-Ale po co ja tam?
-Dla twojej babci, chociażby. - Odparł siadając obok mnie. - Poza tym widać, że jest Ci z tym ciężko.
-Nic nie przeżywam! - Krzyknąłem i od traciłem go od siebie. - Mamy co innego do roboty.
Marco spokojnie przyjmował każdy mój wrzask. Co jednocześnie cieszyło mnie, bo nie chciałem znowu do czynienia z jego drugą osobowością. Ale z drugiej strony sprawiało to że byłem na niego jeszcze bardziej wściekły. O ile normalnie uwielbiam jego dobroć i chęć zrozumienia drugiej osoby, tak teraz nie chciałem, żeby mnie również tak przeszywał. Nie do końca wiedziałam jak mam zareagować ani jak się czuć. Pewnie dlatego, że gdzieś w głębi duszy zdawałem sobie sprawę, że ma rację. Tylko moja dumna nie pozwala mi tego przyznać. Dlatego cały czas próbowałem przekonać go, że śmierć dziadka nie robi na mnie żadnego wrażenia. Chyba sam siebie chciałem do tego przekonać. Nie umiałem tego racjonalnie sobie wyjaśnić. Już więcej nic nie mówił. Złapał mnie tylko za rękę, gładząc delikatnie kciukiem moją dłoń. Miał taką ciepłą i delikatną dłoń. Ma tym dotyku skupiłem wszystkie swoje myśli by uspokoić się. Siedzieliśmy tak w ciszy ponad pół godziny. W tym czasie po porostu układałem wszystkie myśli, składając je w jedną logiczną całość. Powiedzieć, że mało co z tego wyszło to jak nic nie powiedzieć. Ale było mi trochę lepiej. Na tyle lepiej, że plan Marco o odwiedzeniu babci nie był taki głupi.
CZYTASZ
Ta jedna sprawa [JeanMarco]
FanfictionMłody 24-letni Jean Kirstein po skończeniu Akademii Policyjnej, dostaje posadę oficera śledczego w spokojnym belgijskim mieście nad morzem. Razem z nowym partnerem policyjnym Marco Bodtem poza codziennymi sprawami, próbują rozwikłać zbrodnie sprzed...