Rozdział XVII

129 10 27
                                    

W końcu nastał ten długo oczekiwany dzień. Marco wychodzi z tego okropnego szpitala. I tak zupełnie szczerze, nie wiem kto jest bardziej zadowolony z tego powodu - ja czy on.

I nie zamierzam tu mówić za niego, ale wiem jak ja się czuję. A jestem wniebowzięty. Jednak siedzenie samemu w mieszkaniu strasznie mnie psychicznie męczy. Zdaje sobie sprawę, że fakt iż zostałem zawieszony w pracy, nie nakazuje mi siedzenia samemu w mieszkaniu. Tylko sama myśl o byciu śledzonym nie pozwala mi ruszyć się z mieszkania na jakieś bardziej rozrywkowe wyjście.

Jedynie kiedy przychodziłem do Marco i byłem z nim jakoś o tym nie myślałem. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale kiedy patrzę na jego uśmiechniętą, piegowatą twarz od razu robi mi się lepiej na sercu. Czuję taki wewnętrzny spokój. To chyba jego aura tak na mnie działa.

-Jean. - powiedział do mnie, kiedy pakował swoją torbę. - Może ja jednak się przejdę. Spacer dobrze mi zrobi. A poza tym wiesz jaki jest mój ojciec. Nie chcę, żeby robił Ci jakieś nieprzyjemności. Już wystarczy, że ja go musze słuchać.

-Weź jak masz gadać takie głupoty to się lepiej nie odzywaj.

Marco wzruszył tylko oczami i nie mówiąc nic dalej zajmował się pakowaniem swoich rzecz. Usiadłem na jego łóżku szpitalnym, obok jego leżącej torby. Ten jeszcze raz sprawdzał wr wszystkich możliwych szafkach i pułkach czy oby niczego nie zapomniał.

Położyłem się, opierając się na prawym ramieniu, w poprzesz łóżka. Mój telefon zawibrował, dając mi znać do wiadomości. Była to Sasha, z którą pisałem już od dłuższego czasu. Pomagała mi w pewnej niespodziance dla Marco. Widziałem, że Marco powoli zaczął interesować się z kim tak pisze. Oczywiście starał się udawać, że jest ponad to i że totalnie go to nie interesuje.

W głębi duszy nawet mnie to cieszyło. O swojej zazdrości o niego wiedziałem od dawna. Do tej pory gotuję się od środka, kiedy tylko przypomni mi się o tym całym robaku padalcu Milliusie i chociażby jego tańcu z Marco. O tym jak go dotykał, łapał za rękę i flirtował z nim.

Oczywiście, nie robię Marco o to żadnych awantur. Bądź co bądź, jak tylko powiedziałem mu o swoich uczuciach, w beznadziejny sposób ale jednak, to olał Milliusa dla mnie. W sumie nie ma co się dziwić. No spójrzmy na mnie i na tego padalca. Dobra, koniec z tym.

Wracając, patrząc na tak uroczo zazdrosnego Marco, robiło mi się lepiej na sercu. Szczególnie, że od jego zachowania do chorobliwej zazdrości było bardzo daleko.

-Co Ty taki zainteresowany? - spytałem go, kiedy uważnie się mi przyglądał.

-Nie, nic nic. - odpowiedział lekko spęszony. - Nie wiem o co Ci chodzi.

-Jasne, jasne. Zazdrośniku. - dodałem drocząc się.

Marco spojrzał na mnie udając zażenowanego. Oparł ręce na boki i pokiwał głową przecząco.

-Po pierwsze nie powiem kto tu jest zazdrośnikiem. - dodał po chwili. - A po drugie, chyba już wszystko zabrałem. Teraz tylko czekać na wypis.

-A wiesz mniej więcej o której? - spytałem.

-Przed 12 na pewno.

Swoją torbe położył na ziemię i usiadł na jej wcześniejszym miejscu, tuż obok mnie.

-A Ty że zdajesz sprawdzę, że jest raptem 11? - dodałem z lekkim przekąsem.

Doskonale zdaje sobie sprawę, że on nie ma żadnej kontroli nad tym kiedy dostanie ten wypis. Nie chcę się w ten sposób tłumaczyć ze swojego zlekka brackiego tonu, ale po prostu już nie mogę się doczekać, aż on wyjdzie i będę mógł drożyć swój plan "Niespodzianka dla Marco", który przez ostatnie dni planowałem, z niewielką Sashy. Ona kiedy tylko się tylko dowiedziała co planuję zrobić nawet nie dała mi wyboru czy chce jej pomocy czy nie. Toteż mimo moich usilnych prób udowodnienia jej, że spokojnie dam sobie radę sam, została wdrożona w mój misterny pomysł.

Ta jedna sprawa [JeanMarco]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz