Rozdział XX

95 9 19
                                    

Wyjazd do Namur naprawdę udał, szczególnie biorąc pod uwagę iście letnią pogodę. Słońce, skwar który najlepiej było przeczekać w cieniu popijać chłodny napój. Dodatkowo, że był to okres przedwakacyjny w Namur nie było natłoku turystów.

Więc całą czwórek czerpaliśmy z tego faktu pełnymi garściami spędzając czas na tutajszej starówce. Sasha zafascynowana była wszelkimi sklepikami z ubraniami, przekąskami i upominkami. W końcu musiała coś kupić dla każdego że swojej rodziny, Nocolo i przyjaciół z restauracji. No i oczywiście dla samej siebie. Connie ograniczył się raptem do zakupu 2 magnesów, na lodówkę do swojego mieszkania i domy rodzinnego. Ale dzielnie pomagał w zakupach swojej przyjaciółki jako tragarz. Oczywiście ja i Marco też zostaliśmy zaciągnięci do roboty.

Sasha ganiała nami jak jej się podoba.

Dlatego kiedy w końcu skończyliśmy ten zakupowy szał i usiedliśmy przy restauracyjnym stoliku cała nasza trójka odetchnęła z ulgą. Restauracja znajdowała się przy brzegu rzeki Sambry i miała zrobione piękne patio z widokiem na owy nurt. Dodatkowo patio było zadaszone drewnianym daszkiem, który był obrośnięty kwiatami. Więc w sam raz do relaksu.

Ja zamówiłem sobie sałatkę z kurczakiem i do tego świeżo wyciskany sok pomarańczowy z kostkami lodu. Więc bardzo skromnie patrząc na moich towarzyszy. Ale nie byłem specjalnie głody. Ogólnie nie mam w zwyczaju dużo jeść, do tego fakt, że było piekielnie gorąco dodatkowo odbierało mi apetyt.

Pozostała trójka nie miała tego problemu ani trochę. Marco zamówił sobie całe danie ze stekiem w roli główej, a na deser kawałek ciasta czekolado-jagodowego. Sasha i Connie zamówili sobie po bugerze z frytkami i surówką. Ona jako, że je za dwoje to wzięła dodatkowo kawałki kurczaka. Na deser szarlotka z lodami. Po picia wzięli sobie jakieś piwa bezalkoholowe. W końcu Connie miał przed sobą cała drogę do Blankenberge, Sasha wiadomo. A Marco uznał, że sam pić nie będzie.

Z tak zastawionym stołem zajęliśmy się kosztowaniem dań i pogawentą o wszystkim i o niczym.

W pewnym momcie do Marco zadzwonił telefon. Przeprosił nas i wyszedł poza patio. Nie powiem trochę mnie to zdziwiło, bo rozumiem, że nie chce gadać przy nas ale po uciekać tak daleko.

Długo jednak o tym nie myślałem, bo pozostała dwója zaczęła kolejną rozmowę. Connie kopnął mnie w nogę pod stołem.

-Ej, bo Marco ma niedługo urodziny. To co mu dasz?

Nie powiem jego pytanie mnie całkiem zaskoczyło. Było zbyt... normalne, jak na tą dwójkę.

-Może to głupie, ale kupiłem mu dresy, żeby Chce go zabrać do hotelu. Wiecie, spa, baseny, dobre jedzenie i brak kogokolwiek innego. W tym wypadku was i macie zakaz dzwonienia, szczególnie Ty.

Wskazałem palcem na Sashe, robiąc przy tym wkurzoną minę. Ona już doskonale wiedziała o co chodzi. Ona jednak zamiast wziąść moją groźbę na poważne tylko uśmiechnęła się jak psychopatka.

-Aaaaa... - pisnęła. - Wiedziałam, wiedziałam. Oddasz się mu, prawda?

W tamtym momencie cieszyłem się tylko, że zdarzyłem już wziąść łyk soku. Bo inaczej pewnie oplułbym siebie, ich i wszystko do okoła.

-Nie odda! - krzyknął Connie. - On go będzie brał.

-Japierdole... Czemu ja się z wami kurwa zadaje. - schowałem twarz w rękach.

Byłem co najmniej zażenowany. Ich to nie specjalnie obeszło, bo jak niby nigdy nic zaczęli dyskusje na temat który z nas jest tym dominującym a który uległym. Sam tego jeszcze nie wiem, chodź się domyślam. Ale no... Ja to ja. Oni nie powinni mieć nic do tego.

Ta jedna sprawa [JeanMarco]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz