Rozdział VI - Cieszę się, że...

113 8 5
                                    

19 rocznica tragedii, która miała miejsce w Blankenberge, zbliżała się nieubłaganie szybko. Dokładnie jutro. Pewnie z tego atmosfera jest wyjątkowo nieprzyjemna. Mimo, że z Marco, każdą wolną chwilę spędzamy na analizowaniu najmniejszego tropu, dalej stoimy w miejscu i wiemy tyle co na początku. Czyli praktycznie nic.

Postanowiliśmy więc skupić się na samych ofiarach zdarzenia. Uznaliśmy, że bardziej poznając ich życie, szybciej zbliżmy się do powodu jego strasznego zakończenia.

Jedyne co było wiadome to, że kobieta nazywała się Ymir Fritz, a jej córki to kolejno Sina, Maria i Rose. Poza tym, że kobieta miała męża, nic więcej o nim nie wiadomo. Zupełnie jakby znikł ze świata. Przez co wysnuto teorie w której jej małżonek był zamieszkany w jakieś sprawy, gdzie go porwano bądź uciekł, a jego rodzina dostała rykoszetem. Oczywiście są też przypuszczenia, że to sam pan Fritz, dopuścił się tego czynu i zbiegł. Jedną z głównych teorii jest taka, że córki Ymir były z nieprawego łoża i to mogło być głównym motywem zbrodni. Jednak to tylko teoria, jedna z wielu.

-Coś ze szkoły? Są jakieś rozmowy z nauczycielami tej najstarszej? - Spytałem mojego partnera, który przeszukiwał archiwa w tym temacie.

-Nic. Miała domowe nauczanie, z powodu słabego stanu zdrowia. I nie, nie mam nic o jej chorobach ani gdzie się leczyła. Po prostu nic nie ma. Zupełnie jakby nie istniała. Tak samo jak Maria i Rose. Pewnie gdyby nie ich szczątki nikt by nie widział o ich istnieniu.

-Zupełnie olali temat tych dzieciaków.

Burknąłem niezadowolony i wstałem by trochę pochodzić i rozruszać nogi. Jesteśmy w martwym punkcie, a setny raz przeglądnie danych i akt zupełnie nic nie daje. Nawet nie chodzi o to, że kończą nam się opcje. My ich po prostu nie mamy. Kręcimy się w kółko.

Marco chyba też zrezygnował z dalszego czytania i zaczął mnie uważnie obserwować, co nie umknęło mojej uwadze.

-Ty się już tak na mnie nie patrz, bo jeszcze się zakochasz.

Widocznie trochę go tym zawstydziłem, mimo że nie miałem nic złego na myśli. Zwykły żart na rozluźnienie atmosfery. Nic na to nie odpowiedział i szybko zmienił temat.

-Rozmawiałem z Hange. – Powiedział. - Pytałem się jej rano czy może nie ma jakiś badań DNA gdzieś u siebie w archiwum laboratorium. Możemy się do niej przejść, zobaczyć czy coś ma. Przy okazj poznasz ją i Molblita.

-Jasne. Chodźmy. – Odparłem i podszedłem w kierunku drzwi.

Chwile później byliśmy już w policyjnym laboratorium. Przy samych drzwiach stały 2 biurka obok siebie, za nimi regał z książkami i segregatorami. W drugiej części, oddzielnej półścianką znajdował się cały sprzęt laboratoryjny, którego nazw nawet nie znam. Pośród tych wszystkich blatów stał mężczyzna po 30 o krótkich brązowych włosach.

-Hej Molbit. - Krzyknął Marco machając mu. – Gdzie Hange?

-Witajcie. Waśnie jest teraz w piwnicy i szuka tam czegoś dla Ciebie, ale zaraz powinna wrócić.

Wskazał na drzwi na końcu pomieszczenia. Podszedł do nas i przywitaliśmy się uściskiem dłoni. Jeszcze nie miałem okazji go spotkać.

Tak jak powiedział chwilę później dołączyła do nas kobieta o brązowych, niedbale upiętych włosach. Nosi okulary o bardzo grubych szkiełkach, czyli musi mieć bardzo dużą wadę wzorku. Ubrana jest w luźne, jasne mom jeansy, lekko żółtą koszule i biały, laboratoryjny kitel.

-Witam, witam nasz nowy nabytek w tym komisariacie. - Podeszła do mnie i zaczęła się uważnie mi przyglądać. To było trochę dziwne.

-Jean Kir...

Ta jedna sprawa [JeanMarco]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz