Rozdział XXVIII - Fortuna vires nobis dat

86 9 4
                                    

Dzień ledwo się zaczął, a ja już miałem dość. Poranek skupiał się niemal wyłącznie na tym, że Genevieve rozstawiała wszystko i wszystkich po kątach.

Z każdą komendą w stylu „nie garb się", „popraw włosy", „szybciej Jean" miałem tylko coraz bardziej tego dość. Mało brakowało a znowu miałbym powtórkę z rozrywki z dnia wcześniejszego. Bo o ile w wczoraj wybrany garnitur wyglądał na mnie bosko, to już nie pasował do spinek do mankietów, które babcia postanowiła mi podarować.

Nie powiem, bo są naprawdę dostojne, do tego niezwykle drobiazgowe. Na tak małym dodatku udało wybić się herb rodowy który przedstawiał na tarczy głowę jelenia, a poniżej 3 lilie. Wokół herbu widniał napis po łacinie "Fortuna vires nobis dat", co można tłumaczyć „Fortuna daje nam siłę". Z czego słowo „fortuna" można bardziej tłumaczyć jako szczęście niż majątek. Aczkolwiek, dla każdego fortuna może być czymś innym.

Nie tłumaczy to jednak tego, że z powodu tych spinek miałbym znowu przymierzać kolejną stertę ubrań. Całe szczęście udało się to wyperswadować Genevieve. Pragnę zauważyć i podkreślić to, że lewo co.

Miałem nadzieję, że wizyta w zakładzie pogrzebowym, gdzie miało odbyć się ostatnie pożegnanie z Matthisem, będzie spokojniejsza. Chwilę przed ceremonią znaleźliśmy się już na miejscu. Babcia złapała mnie za ramię, jak ostatnio miała w zwyczaju. Przestało mnie dziwić, jedyne co to zastanawiam się nad jednym. Nie wiem, czy robi to, by być bliżej mnie, czy może po to, aby upewnić się, że nie będę wędrował tam, gdzie nie powinienem, niczym małe dziecko.

Zanim zdążyłem chwycić za klamkę, ktoś z tyłu zawołał:

-Genevieve! – Rozległ się męski, poważny głos. -Zaczekaj. Nie ma co się śpieszyć.

Ona od razu musiała rozpoznać głos. Nim jeszcze się odwróciła szepnęła do mnie.

- „Pamiętaj co Ci mówiłam, nic o sobie nie mów." – Po czym zmieniła wyraz twarzy z zirytowanej w lekki uśmiech i skierowała się w kierunku mężczyzny. – Pascal, aż nie mogę uwierzyć, że przyjechałeś.

Kilka sekund później, trzy schodki niżej, pojawił się mężczyzna około pięćdziesiątki. Był nieco niższy ode mnie i zdecydowanie grubszy. Jego szpakowate włosy i starannie przycięty zarost dodawały mu powagi. W ciemnym garniturze, eleganckich skórzanych butach i zegarku o srebrnym odcieniu emanował pewnym siebie stylem, choć bez nadmiernego przepychu.

-Jak miałoby mnie zabraknąć na pogrzebie mojego, drogiego stryja? – Odpowiedział.

-Daruj sobie, bo jeszcze uwierzę. Sami jesteśmy, nie musisz udawać zatroskanego.

Zdębiałem. Nie spodziewałem się takiej pasywno-agresywnej wymiany zdań. Mimo, wszystko to jednak pogrzeb. Spodziewałem się raczej słów otuchy i jakiegoś wsparcia niż drobnych uszczypliwości.

Najdziwniejsze było jednak to, że tylko ja wydawałem się być zaskoczony całą tą sytuacją. Babcia wydawała się jedyne trochę bardziej zirytowana, a Pascal... Cóż powiedzieć. Od razu uśmiechnął się krzywo i włożył ręce do kieszeni swojego ciemnego, drogiego garnituru.

- Heh. Cioteczka jak zawsze... milutka. – Powiedział drwiącym głosem. – Ale to już ostatnie chwilę, jak możesz sobie na takie coś pozwolić.

Babcia nic nie odpowiedziała. Patrzyła na niego jedynie z pogardą i wyższością. W przenośni i dosłownie, bo Pascal dalej stał kilka schodków niżej. Genevieve chciała już się odwrócić i wejść do środka, kiedy on ponownie się odezwał.

-Co? Aż tak się cioteczka boi, że nawet nas sobie nie przedstawi? – Podszedł do nas bliżej i wyciągnął rękę w moją stronę. – Ty musisz być Jean. – Powiedział. – Nawet nie wiesz, jak namieszałeś swoim nagłym pojawieniem. Oczywiście niepotrzebnie.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 09 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Ta jedna sprawa [JeanMarco]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz