Opierał się biodrem o blat kuchenny. Czajnik stojący na kuchence cicho pogwizdywał, lecz on nie zwracał na niego uwagi. Patrzył przez okno, obserwując ludzi idących do pracy, dzieci biegnące do szkoły i samochody jadące po ulicach. Okna ceglanych kamieniczek przy Decatur Street odbijały promienie wschodzącego słońca.
- Kogo tak wypatrujesz, kochanie? - Zapytała kobieta wchodząca do pomieszczenia.
- Nialla. Może będzie miał dla mnie jaką pracę. - Odwrócił się w stronę swojej matki. - Muszę wam jakoś pomóc. Od śmierci taty, to ja muszę się wami opiekować.
- Synku,
- Mamo, taka jest prawda. - Spojrzał ponownie przez okno, a uśmiech pojawił się na jego twarzy gdy zauważył zaparkowany przed chwilą, zdezelowany Chevrolet. - Przyjechał, muszę iść.
- Louis, płaszcz! - Krzyknęła jeszcze jego matka, gdy dwudziestojednoletni chłopak wybiegał z mieszkania.
Pokonywał co dwa schodki, niemal gubiąc swój brązowy kaszkiet. Wypadł przez drzwi kamienicy na ulicę. Jego ciepła skóra zetknęła się z zimnym powietrzem. Grudzień tego roku był niezwykle mroźny. Rozglądał się, aż nie zauważył jak mała, roześmiana brunetka biegnie w jego stronę.
- Louis! - pisnęła czterolatka, gdy ten wziął ją na ręce i okręcił się wokół własnej osi z małą w ramionach. Jej śmiech roznosił się echem po okolicy, zwracając tym uwagę przechodniów. Ci najbliżej jedynie uśmiechali się i wracali do swoich żyć. I wszystko było tak proste, jakby ostatnie lata nie miały miejsca.
- Będziesz świetnym ojcem - Odezwał się podchodzący do nich brunet. Jego niebieskie oczy, podobne do tych małej dziewczynki przypatrywały się chłopakowi.
- Nie myślę o dzieciach, przyjacielu. Może za kilka lat, na razie priorytetem jest mama i dziewczynki. - Westchnął cicho i spojrzał na Noemi, która trzymała swoją małą rączkę zaciśniętą na spodniach ojca. - Masz coś? Naprawdę cokolwiek. Może być fabryka, bar, nawet sprzątać mogę.
- Mam - uśmiechnął się pocieszająco - Mam pewnego znajomego, możesz go znać, to ten artysta z Royal. Spotkałem go ostatnio i jakby pamiętał o tobie, powiedział, że jest coś.
- Co? Mów szybko, Niall.
- Robota kierowcy. Zayn ma przyjaciela, muzyka tamten jedzie w podróż i szuka kierowcy, młodego. Wszystko płatne dobrze i z góry. Dostałbyś niedługo pieniądze i nie musiałbyś się martwić o rodzinę.
- Jest w tym haczyk, prawda? - Zapytał z wątpieniem. Irlandczyk skinął głową.
- Podróż trwa pół roku. Wróciłbyś do domu na początku lata. -Louis wciągnął powietrze. - Wiem, że to dużo ale spróbuj. Zapytaj mamę. Dam Ci jego adres, mieszka niedaleko, zaledwie na Dauphine.
-Zobaczę, dziękuję raz jeszcze. - Odpowiedział i wziął od mężczyzny kartkę z adresem.
Harry Styles, Dauphine St 369
Przeczytał Louis wracając już powoli po schodach do mieszkania. Kartkę złożył i wsunął do kieszeni swoich spodni. Wszedł do środka odwieszając płaszcz na wieszak. Odetchnął gdy matka zawołała za nim z kuchni. Pytała o Nialla i prace a na jego twarzy pojawił się grymas, którego nie przegapiła kobieta.
- Co się dzieje? Mówisz, że ma coś dla Ciebie. Nie dobre to jest?
- Dobre, oczywiście, że tak ale... Jak wyobrażasz sobie, że wyjadę na pół roku?
- Kochanie idź. Posłuchaj uważnie tego co powiem - złapała syna za rękę - Pamiętasz jak ojciec walczył te kilka lat temu. Nie było go trzy lata. Daliśmy radę. Teraz też damy. - Uśmiechnęła się ciepło. - Pojedź tam dzisiaj, porozmawiaj z tym chłopakiem. Zobacz co Ci przedstawi. Nie martw się nami.
CZYTASZ
Jazz | Larry Stylinson ✔
FanfictionJazz jest najskuteczniejszą bronią w walce z rasizmem. Dobra gra na trąbce czyni ludzi ślepymi na kolor skóry grającego. ~ Louis Armstrong Ich rasizm nie dotyczył, bo byli biali. Dopadła ich homofobia, bo miłość dwóch mężczyzn do siebie była zakazan...