Koniec kwietnia i Floryda to naprawdę nieprzyjemne połączenie dla kogoś takiego jak Louis. Szatyn nienawidził ciepła, lata spędzone w Londynie, gdzie temperatura nigdy o tej porze roku nie była tak wysoka a deszcz lał się z nieba, trafiając do Luizjany, przeżył niemały szok. Uroki życia nad Zatoką Meksykańską miały do siebie to, że w lato najchętniej nie opuszczałby domu chcąc schronić się przed upałem. Jednak teraz w połowie wiosny, Louis czuł jak jego plecy mokre są od potu, podobnie jak czoło, które sporadycznie ocierał. Pragnął dojechać już na miejsce kolejnych noclegów i zanurzyć się w wannie pełnej zimnej wody, albo chociaż ostudzić swoje ciało pod natryskiem. Uniósł swoje spojrzenie i zerknął w lusterku na tyły. Harry spał spokojnie oparty o szybę. Jego loki okrywały mu całe czoło, a z uchylonych warg uciekały małe oddechy, które osadzały się na oknie.
Wszystko było pełne spokoju. Nawet ulice zawsze tak pełne pędzących przed siebie ludzi były spokojniejsze niż w każdym innym miejscu. Życie w Orlando zdawało się być inne niż w miastach, które dotychczas udało im się odwiedzić. Może to ten spokój w ich życiu i to szczęście którym się dzielili było powodem tego wszystkiego?
Hotel znajdował się niedaleko baru w którym Harry miał grać praktycznie każdego wieczoru. Duże okna ich pokoju pozwalały im na podziwianie panoramy miasta. Promienie słońca każdego ranka budziły ich przez muskanie ich twarzy swoim ciepłem.
Budzenie się z kimś ważnym skrytym w swoich ramionach jest czymś nie do opisania. Niezwykła magia płynie z każdego dotyku, który się dzieli w takiej chwili. Louis uwielbiał ciepło, które go wypełniało każdego ranka, kiedy mógł budzić się z Harrym w swoich ramionach i jego głową na swojej piersi. Uwielbiał to tak samo mocno jak Harry uwielbiał leżeć do późnej godziny i wsłuchiwać się w spokojnie bijące serce śpiącego szatyna. Każdy poranek spędzali tak samo. Leżeli długie minuty a może i godziny w swoich ramionach i wstawali dopiero gdy głód stawał się zbyt męczący. Ubierali się i razem wychodzili z hotelu by trafić do uroczej naleśnikarni po drugiej stronie ulicy. To wszystko przypominało im o Houston i o Zoii, o jej naleśnikach i kawie ze szklanego dzbanka. Po posiłku spacerowali po mieście, poznając jego zakątki i uroki, zatrzymując się w kolejnych restauracjach na obiady, które pozwalały im na poznanie lokalnych przysmaków. Wieczorami swoje miejsce znajdowali w barze. Harry grał melodie, które wrosły w Louisa niezaprzeczalnie głęboko. Znał już każdy ruch chłopaka na pamięć. Wiedział co zrobi i co zagra w danej minucie. To było niezwykłe, jak wiele wiedział już o Harrym, choć ich staż tak naprawdę nie trwał długo.
Jednego z wieczorów, po kolejnym udanym koncercie, kiedy Louis brał kolejny zimny prysznic, Harry odnalazł swój dziennik i kartkę, którą dostał od Frances. Otworzył dziennik na jednej z pustych stron i szarpnął za nią wyrywając ją. Nie była idealna, jednak nie miał jak zdobyć idealnego papieru do listów. Złapał za swój niezawodny długopis i zawiesił się nad kartką, myśląc co tak naprawdę chciał przekazać kobiecie. Słowa jednak szybko napłynęły do jego głowy i tak szybko on przelał je na papier.
Kochana Frances,
Ostatnie tygodnie to niezwykła podróż. Udało nam się zobaczyć już tak wiele i jeszcze wiele przed nami. To szalone. Mam nadzieję, że pamiętasz moją obietnicę. Piszę więc by poinformować cię, że ja i Louis jesteśmy czymś. Dziwnie użyć mi określenia para, ale właśnie tym jesteśmy. Jesteśmy razem. Nadal w to nie wierzę i to uczucie, które ogarnia moje ciało, gdy tylko sobie to uświadomię jest jak unoszenie się pod samo niebo. Pragnąłem tego i cieszę się, że mogę być pełen szczęścia. Przeżyliśmy już kilka upadków jednak zdecydowanie więcej wzlotów. Poznajemy się i dbamy o siebie. Kształtujemy razem to co tworzy się między nami. Czuję, że jest moją osobą. Tak naprawę, kiedy wieczorami obserwuje jak śpi dochodzę do wniosku, że nie ma dla mnie znaczenia kim dla mnie jest, albo na jak długo będę go miał przy sobie. W tym wszystkim wydaje mi się, że po prostu chcę mieć go w swoim życiu. Jest dobrą osobą, by mieć go blisko. Frances, jeśli mam być szczerym zakochałem się niczym głupiec. Staram się nie myśleć o tym co wydarzy się, gdy nasza podróż dobiegnie końca. Nie chcę myśleć co będzie dalej, gdy wrócimy już do Nowego Orleanu i do naszych żyć. Nie chcę myśleć o szarej rzeczywistości, która z każdym tygodniem jest coraz bliżej nas, jednak nie potrafię. W głębi mnie czuję niepokój. Boję się dni, które nastaną. Ponownie boję się świata, który na mnie czeka, bo teraz ten świat nie kończy się na mnie. Mój świat zaczął też obejmować Louisa i właśnie tego się obawiam. On nie zna świata w którym ja żyję od lat. Doskonale wiesz, że to nie jest łatwe życie. Ciągłe kłamstwa, ucieczki i życie w cieniu. Louis jest silny, niezwykły i wyrozumiały ale czy to wystarczy by zaryzykować tak wiele? Ma rodzinę, przyjaciół, ma marzenia i cele i po drugiej stronie jestem ja. Jestem zbyt wielkim ryzykiem dla całej stabilności w jego życiu. Poznałem Nialla, jego przyjaciela, wiem, że gdyby wiedział o mnie i o Louisie odszedłby z jego życia. Źle mi z tym, że jeśli wszystko się wyda on straci najważniejszych ludzi wokół siebie. Nie zasługuje na takie życie. Nikt nie zasługuje. On też się tego wszystkiego boi. Widzę to po nim, po tym jak się zachowuje, po tym jak przygląda się ludziom, gdy pozwoli sobie na jakiś śmielszy ruch. Boli mnie gdy to widzę, bo z sercem jak jego powinien dostawać wszystko co najlepsze. I choć znam ryzyko, wiem jak to wszystko smakuje, nie umiem pozwolić mu zniknąć. Jestem samolubnym człowiekiem, ale Louis... On jest moim kawałkiem, moim światem, moim dopełnieniem. Boję się świata który mu przyniosę, ale nie jestem w stanie myśleć o świecie w którym teraz go nie mam. Przepraszam, że tak mocno się żalę, ale dużo łatwiej przelać to wszystko na papier. Powinienem porozmawiać o tym z Louisem, jestem tego świadomy, ale on już i tak ma dużo na głowię. Ale zrobię to. By więcej się nie bać.
CZYTASZ
Jazz | Larry Stylinson ✔
FanfictionJazz jest najskuteczniejszą bronią w walce z rasizmem. Dobra gra na trąbce czyni ludzi ślepymi na kolor skóry grającego. ~ Louis Armstrong Ich rasizm nie dotyczył, bo byli biali. Dopadła ich homofobia, bo miłość dwóch mężczyzn do siebie była zakazan...