Kansas było pełne ludzi. Louis nie skupiał się jednak na oglądaniu miasta, kiedy siedział za kierownicą błyszczącego w słońcu Hudsona skupiał się jedynie na szukaniu jakiejkolwiek apteki, którą Harry mógłby odwiedzić, by kupić Tomlinsonowi coś co uwolniłoby Louisa od nieprzyjemnego bólu głowy.
- Nadal nie rozumiem dlaczego ty nie możesz pójść po leki.
- Kochany, ja nie chodzę po leki. Ja nie choruję. - Zaznaczył od razu zanim Harry zdążył się odezwać.
- Dobrze, ale nadal ty nie jesteś chory, jedynie boli Cię głowa. I nie kłóć się ze mną bo nie będę Cię przytulał gdy dojedziemy. - Harry spojrzał w lusterku na Louisa. Twarz szatyna była ściągnięta, jednak wyrażała więcej niż sam szatyn mógłby przypuszczać. W delikatnych, błękitnych oczach brunet dostrzegł coś co wyglądało jak mieszanka zbyt dużej dumy i osobliwego przerażenia, jakby myśl o proszenie o coś co powstrzymałoby ból było dla niego zbyt straszne i uwłaczające.
- Dobrze, przepraszam. - Louis skręcił w jedną z bocznych ulic, która miała zaprowadzić ich pod sam motel w który miał zapewnić im namiastkę domu w najbliższym czasie.
Niewielki budynek z czerwonej cegły pojawił się przed nimi nagle. Białe okiennice przyglądały im się przyjaźnie a zdobne balkony, których barierki okryte były rozkwitającymi roślinami. Harry wiedział, że jeśli noc będzie wystarczająco ciepła będzie chciał spojrzeć z niego w gwiazdy. Może mógłby spojrzeć na nie razem z Louisem? Oni, gwiazdy i względna cisza miasta. Chciał spędzić ten czas naprawdę wyjątkowo a to co dawał im coraz częściej los sprawiało, że nie mógł przestać się uśmiechać we własnych myślach. Kochał myśl, że to pół roku, pełne emocji i nowości mogło być jak na razie najlepszym czasem jego życia.
Huk bagażnika wybudził Stylesa z transu w który wpadł. Oderwał wzrok od oświetlonych już przez światło ulicznych latarni balkonów i spojrzał na zmęczonego szatyna, którego oczy były podkrążone a skóra pod nimi barwiła się na odcień bladego fioletu. Serce Harry'ego opadło. Coś ciężkiego osadziło się w jego wnętrzu gdy widział jak źle reagował Louis na ból. Zabrał od szatyna ich walizki oddając mu futerał ze swoim saksofonem. To była uczciwa wymiana.
Odebrali klucze do pokoju od przyjaźnie wyglądającego mulata o złotych końcówkach włosów. Mosiężny kluczyk ciążył w dłoni starszego gdy Harry przepuścił go na schodach. Louis mimo wszystko czuł wyrzuty sumienia. To on był tutaj od wożenia i noszenia bagaży, to on był od dbania o odebranie przez Harry'ego kluczy do pokoju. To co robił teraz Harry powinien robić on. Jednak przyjemne ciepło budowało się w nim z każdym krótkim spojrzeniem rzucanym w stronę idącego za nim bruneta, którego mięśnie napięte były od ciężaru bagaży.
Zamek w drzwiach stuknął i drzwi uchyliły się ukazując uroczy pokój z tapetą w róże na ścianach i karmelową wykładziną, która okrywała całą podłogę z wyjątkiem łazienki. Firanka powiewała w oknie a zapach miasta wypełnił cały pokój. Łóżka były duże na co Harry od razu się uśmiechnął, czuł że Louis potrzebuje dziś masy troski i Harry nie miał najmniejszego problemu by mu ją zapewnić.
Tomlinson zsunął z nóg buty i niechlujnie przesunął je pod ścianę, kurtkę zdjął i odłożył na krzesło i z westchnieniem wymieszanym z jękiem bólu padł na łóżko zakopując twarz w poduszce.
- Lou, - Harry przysiadł na materacu i delikatnie odgarnął włosy z czoła chłopaka. - zejdę na dół i zapytam o coś przeciwbólowego. Postaraj się jeszcze nie zasypiać. - Pochylił się i pocałować szatyna w czoło. Szybko opuścił pokój i skierował się do recepcji, gdzie nadal siedział mulat. Po szybkim wyjaśnieniu sytuacji w dłoni Harry'ego znalazł się szklany słoiczek wypełniony białymi tabletkami. Harry wyjął z kieszeni płaszcza materiałową chusteczkę i zawinął w nią dwie sztuki lekarstwa. Z wdzięcznym uśmiechem na twarzy zwrócił chłopakowi słoiczek i podziękował. Mulat odpowiedział mu tym samym, życząc zdrowia dla towarzysza podróży i zajął się swoimi obowiązkami, pozwalając Harry'emu na spokojne odejście.
CZYTASZ
Jazz | Larry Stylinson ✔
FanfictionJazz jest najskuteczniejszą bronią w walce z rasizmem. Dobra gra na trąbce czyni ludzi ślepymi na kolor skóry grającego. ~ Louis Armstrong Ich rasizm nie dotyczył, bo byli biali. Dopadła ich homofobia, bo miłość dwóch mężczyzn do siebie była zakazan...