Co dzieję się w Detroit pozostaje w Detroit. Chociaż po tym tygodniu, Harry miał nadzieję, że to nie będzie prawdą. Bo to ile szczęścia dało mu to miasto, chciał zabrać ze sobą aż do samej Luizjany i dzielić się nim z każdym kogo spotka w swoim ukochanym mieście. I naprawdę nie mógł uwierzyć, że wróci tam za jedynie trzy tygodnie. Kiedy minął cały ten czas? Jak to się stało, że dopiero padający śnieg i mróz zastąpiły gorąc i kwitnące wszędzie kwiaty? Jak to się stało, że z dwóch nieznajomych on i Louis przerodzili się w cichych kochanków, pełnych marzeń i nadziei? Jak to się stało, że tak niepozorne miasto jak Detroit w stanie Michigan będzie na koniec tygodnia znaczyło dla niego tak wiele? Ile tajemnic i ile wyznań może ukryć się między ścianami starych barów i między drzewami porastającymi łąki wokół miasta? Ile uczuć może kryć się w ludziach?
Siedzieli razem przy jednym ze stolików. W barze w którym miał grać zjawili się dużo przed czasem, głównie przez to, że Louis źle sprawdził odległość baru na mapie w stosunku do hoteliku w którym się zatrzymali. To miał być ostatni z dwóch koncertów w Detroit i szczerze Harry nie mógł się doczekać. Ludzie, którzy byli już zgromadzeni posyłali im ukradkowe spojrzenia, jakby doskonale wiedzieli, że niedługo stanie przed nimi ze swoim saksofonem i zagra specjalnie dla nich.
- Przepraszam, czy problemem będzie jeśli dołączę do was? - tuż nad nimi rozniósł się przyjemny głos z wyraźnym akcentem. Harry od razu podniósł głowę, rozpoznając głos swojego przyjaciela. Uśmiech rozkwitł na jego twarzy i prędko poderwał się ze swojego miejsca. Zgarnął mężczyznę w ramiona i zaśmiał się gdy poczuł jak Malik poklepuje miło jego łopatki. - Dobrze Cię w końcu zobaczyć mój drogi.
- Zayn, co ty tutaj robisz? - chłopak nie mógł powstrzymać szczęścia, które w obecnej sytuacji sięgało zenitu.
- Doskonale wiesz, że nie mógłbym przepuścić okazji do zobaczenia Cię. Przy okazji odwiedziłem rodziców. - wzruszył radośnie ramionami i spojrzał na Louisa, który uśmiechał się do niego wesoło. - Zayn Malik, przyjaciel Harry'ego.
Louis uścisnął jego dłoń i spojrzał na rozanielonego Stylesa. Doskonale wiedział, jak mocno młodszy chłopak tęsknił za swoim przyjacielem. - Louis Tomlinson.
- To jest mój Louis, Zayn. - Harry powiedział dumnie i usiadł bliżej szatyna i delikatnie złapał jego dłoń by unieść je w górę, tak by Malik mógł je zobaczyć. Uśmiech mężczyzny poszerzy się jeszcze bardziej. Przystawił sobie krzesło, które zabrał ze stojącego nieopodal stolika, którego nikt nie zajmował.
Harry nie puszczał dłoni Tomlinsona przez cały czas. Zayn odszedł od nich na chwilę by zamówić dla siebie alkohol, jednak wrócił prędko i zaczął z radością przysłuchiwać się opowieściom Stylesa i wtrąceniom Louisa. Czas mijał im dobrze i niezwykle szybko. Zanim się obejrzeli do rozpoczęcia koncertu zostało dwadzieścia minut, na co Harry zerwał się z krzesła i z ostatnim pożegnaniem i życzeniami powodzenia, tym razem nie tylko ze strony szatyna.
Siedząc za kulisami przyglądał się jak jego najlepszy przyjaciel rozmawia z Louisem. Widział jak ten się śmieje i odrzuca głowę w tył. Słyszał rozmyty dźwięk jego szczęścia i to chyba było to. Od samego patrzenia czuł się szczęśliwszy. Bo w tamtym momencie tym co sprawiało mu najwięcej radości było oglądanie dwóch najbliższych mu osób szczęśliwych. I chyba na tym polega miłość, na tym że ważniejsze jest szczęście tej drugiej osoby, że ważniejsze jest dobro kogoś kto zamieszkał w naszym umyśle.
Louis popił swoje whisky, kiedy skończył opowiadać jedną z historii. Zayn natomiast upewnił się, że Harry zniknął już zaczynając przygotowywać się do kolejnego występu. Tomlinson przyglądał mu się z zaciekawieniem wybijając na blacie melodię, którą za kilka minut usłyszy już każdy.
CZYTASZ
Jazz | Larry Stylinson ✔
FanfictionJazz jest najskuteczniejszą bronią w walce z rasizmem. Dobra gra na trąbce czyni ludzi ślepymi na kolor skóry grającego. ~ Louis Armstrong Ich rasizm nie dotyczył, bo byli biali. Dopadła ich homofobia, bo miłość dwóch mężczyzn do siebie była zakazan...