18. Nashville

183 22 15
                                    

Rozdział nie ma na miejscu urazić ludzi z jakąkolwiek niepełnosprawnością. Dawne metody ukrywania swojej tożsamości były niezwykle zróżnicowane. Miłego czytania. 

Wraz z połową kwietnia znaleźli się w Tennessee i mieście, które z dumą rozciągało się po obu brzegach rzeki Cumberland. Radio grało cicho, będąc zagłuszane przez dźwięki obijającego się szkła, pustych butelek po coca-coli, które kupili na mijanej stacji benzynowej. Było jednak niezwykle przyjemnie. Miasto pełne ludzi i znaków, wskazujących na dziwnie często pojawiające się budki z hamburgerami, przywitało ich jak zawsze miło i Harry nie mógł doczekać się już przechadzania się po tych pełnych życia chodnikach. 

Największe wrażenie na muzyku zrobiła jednak piąta aleja, której całą długość zajmowały kina i teatry, tak piękne i dostojne, że samo Las Vegas by się ich nie powstydziło. Szyldy były gigantyczne, wymalowane w zielone i czerwone napisy i twarze aktorek i aktorów do których wzdychał od dziecka. Nadal pamiętał plakat z Conradem Nagelem, który wisiał na jego ścianie w pokoju na równi z tym, na którym uwieczniony był wizerunek tak pięknej Poli Negri. Szczęście jakie poczuł więc, gdy dowiedział się, że ich hotel znajduję się niedaleko alei pełnej sztuki Harry mógł śmiało porównać do szczęścia Louisa w czasie wyścigów na których niedawno byli. 

Miejsce w którym dane było im się zatrzymać było pełne uroku. W lobby jak i później się okazało na korytarzach w wysokich wazonach, stały blade puszyste trawy, które poruszały się za każdym razem, gdy ktoś przeszedł obok nich. Podłogi pokrywała brunatna wykładzina a ściany zdobiły fotografie całego Nashville i jego mieszkańców. 

Kobieta siedząca za wyspą w recepcji, łudząco podoba do Tiffany, przywitała ich i z uśmiechem zameldowała w pokoju na piętrze. Pokoje o białych ścianach, dopełnione lawendowymi dodatkami były przytulne i w całej swojej klasie, której nie mogli odmówić temu miejscu, Louisowi przypominały cieple lata w babcinym domu pod Londynem. Zapach świeżo zerwanych jabłek, które zrywał z gałęzi siedząc na jednej z nich, i machając nogami odzianymi w swoje krótkie kraciaste spodnie. Szum rzeki w oddali, nad którą razem z ojcem łowił porankami ryby na prowizorycznie stworzonych wędkach. Konne przejażdżki z Blythe po okolicznych polach. To wszystko nagle odżyło w jego wspomnieniach i to wszystko tylko przez ten fioletowy kolor, który miały firanki i poduszki i ten mały obrus na stole. I tęsknił za tym niesamowicie mocno, nawet jeśli to wszystko nie musiało się kończyć, gdyby tylko chciał wrócić w lato do Anglii. I naszła go myśl, że gdyby Harry chciał zabrałby go tam nawet za chwilę. 

Nie zrobili nic od razu zajmując łazienkę i szykując się do szybkiego wyjścia. Harry miał zagrać w pobliskim klubie, który znany był na całe miasto za dobór świetnych artystów. I mimo że Styles nigdy nie uważał, że ma wybujałe ego, to sam fakt, że dane było mu tam wystąpić a co za tym idzie zapisać się na kartach historii tego miejsca sprawiał, że puchł z dumy do samego siebie.

Złote kinkiety zdobiły ściany, burgundowe obrusy, świeczki palące się powoli na środkach okrągłych stołów, oświetlając blaty. Grube głosy i wyniosłe śmiechy mieszały się z muzyką, którą prezentował zespół. Skrzypce i kontrabasy brzmiały i wypełniały całą salę, sprawiając, że wszystko i wszyscy wyglądali na jeszcze piękniejszych, bogatszych i majestatycznych. 

- To jest niesamowite. - sapnął z podziwem brunet, odbierając od Louisa swój saksofon, który chłopak postanowić nosić za muzykiem, mówiąc coś o byciu idealnym partnerem. Harry tylko uśmiechał się i wpatrywał z miękkością w jego poczynania, dusząc śmiech, który cisnął mu się na usta przez to jak często Louis narzekał na metalową rączkę przy futerale. 

- Niesamowite miejsce dla niesamowitego Ciebie. Pasujesz tutaj, kochany. - chłopak subtelnie otarł dłonią plecy i talię Stylesa kończąc na jego dłoni, którą nikle złapał i uścisnął. 

Jazz | Larry Stylinson ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz