23. New York City

101 14 2
                                    

Przy wjeździe do miasta Harry zachowywał się podobnie do tego jak zachwycony był Las Vegas. Znów pełen dziecięcej radości wpatrywał się w miliony świateł. Wracali właśnie z pierwszego z siedmiu koncertów w Nowym Jorku i Harry pierwszy raz miał szansę oglądać kolorowe Times Square. Mijając Hotel Astor Styles nie mógł się napatrzeć na wielkie neony zamontowane na budynkach. Wielki kapsel pepsi przyciągał każdego podobnie jak banery The Time, szyldy kin i reklamy Cameli i innych produktów. Chociaż było to centrum miasta wydawało się, że było to wesołe miasteczko. Mimo że ulice były zatłoczone a gwar miasta nieznośny, Harry nie umiał się na to skrzywić. Pokochał Nowy Jork, kiedy tylko jako mały chłopiec widział go na pocztówkach od dalekich krewnych. 

Po Los Angeles i Las Vegas tak wymarzonych przez Stylesa kolejny był właśnie Nowy Jork. Było w tym mieście coś co sprawiało, że każde marzenie zdawało się być możliwe. To była jedna z tych wielkich, miejskich dżungli o których ludzie będą mówić przez pokolenia. Każdy pragnie tej wolności którą dają wieżowce stojące z każdej strony. Harry nie był w stanie dostrzec nawet zachodzącego słońca kiedy tak krążyli po mieście. 

- Niedługo będziemy Harry. - Louis odezwał się z uśmiechem obserwując radość młodszego chłopaka. - Jak się z tym czujesz? Cały tydzień grać w miejscu, które zna każdy? 

- Sam nie wiem, Lou. To jest tak nierealne. Zawsze, zawsze o tym marzyłem. Chcę zawsze pamiętać te czasy, wiesz? I chcę żeby i inni pamiętali. 

- Zrobią to Harry. Jesteś gwiazdą. 

Przetarł twarz i spojrzał na szare budynki. Z daleka widział już wielki, świecący szyld teatru do którego dążył od dziecka. - Nie zależy mi na byciu gwiazdą Louis, to nic nie daje. Co mi to pozostawi? Sławę, pieniądze, pozorne szczęście? Nie zależy mi na tym by zdobywać to wszystko. Nie chcę być gwiazdą, chcę być sobą. Chcę móc żyć w spokoju i robić to co zawsze chciałem. - samochód zatrzymał się jednak żaden z nich nie wysiadł. Louis obrócił się w jego stronę i spojrzał na bruneta, który wielkimi oczami wpatrywał się w pozbawioną emocji twarz chłopaka, którego loki opadały na twarz a wzrok skupiony był na wejściu do teatru. - Nie chcę by pamiętali mnie jako kogoś kto grał dla ludzi w The Broadway Theatre. Tak marzyłem żeby tu grać ale nie po to by wiedzieli, że udało się tego dokonać jakiemuś dzieciakowi z Nowego Orleanu. Chcę żeby pamiętano o mnie bo byłem sobą, bo byłem dumny z tego kim jestem i co robię. 

- Chcesz, żeby pamiętali o tobie jako Harrym dobrym człowieku, a nie Harrym Stylesie świetnym muzyku? 

- Tak. - w końcu spojrzał na szatyna i uśmiechnął się do niego delikatnie. 

- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Wtedy poznałem zarówno Harry'ego jak i Harry'ego Stylesa. Obawiam się, że w twoim przypadku grajku, nie da się tego rozdzielić. Nie bój się tego Harry, łącząc to wszystko jesteś w stanie zdziałać więcej dobrego niż możesz sobie wyobrazić. 

- Mam pewien pomysł, ale nie wiem czy nie okrzykną mnie skandalistom. - zaśmiał się Harry, poprawiając opadające włosy. 

- Póki nie zapragniesz kogoś zabić zawsze będę Cię wspierał, kochany. - I tylko tyle wystarczyło by Harry podjął kolejną ryzykowną decyzję w swoim życiu. 

Pędem otworzył drzwi od samochodu i wypadł na chodnik. Zaczekał chwilę na Louisa i z nim obok siebie i swoim saksofonem w futerale wszedł do gmachu teatru. Wszystko szło tak jak powinno. Wraz z wybiciem godziny dwudziestej światła na sali pełnej ludzi zgasły a cisza opanowała każdego. Wszedł na drewnianą scenę powoli, jedynym odgłosem był ten wydawany przed jego buty. Stanął pośrodku i przyłożył ustnik do swoich warg. Pierwsze dźwięki wypuszczone były w kompletnej ciemności i ciszy. Kiedy powolna melodia zmieniła się w dużo szybszą scenę spowiły światła. Nie otwierał oczu, wiedząc, że i tak nie zobaczy zbyt wiele. Adrenalina zmieszana z endorfinami szalały po jego ciele. Spełniał swoje marzenie. Stał na deskach samego Broadwayu i grał dla ponad dwóch setek ludzi. Żaden klub ani bar od stycznia nie miał tak wielkiej widowni. To był krok w przód do pozostania na językach. Każdy kolejny utwór grał z radością. Powoli zbliżając się do końca nie umiał w to uwierzyć. Koniec. Zrobił to. Zrobił to o czym marzył gdy pierwszy raz zagrał i zrozumiał, że właśnie to kocha, że właśnie to pragnie robić całe życie. 

Jazz | Larry Stylinson ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz