8. Phoenix

224 27 11
                                    

Tydzień w Phoenix, miał być pierwszym razem Stylesa, kiedy nie spędzi swoich urodzin z rodzicami. Oficjalnie miał mieć już dwadzieścia jeden lat i czuł się z tym nad wyraz dobrze, patrząc z jakim przejęciem jeszcze kilka tygodni temu Louis opowiadał o swoim kryzysie, wynikającym ze zmiany jedynki na dwójkę w jego metryce. Ale to był Louis i jego dramatyczne podejście do niektórych sytuacji. Nawet jeśli chodziło jedynie o oficjalne posiadanie dwudziestu dwóch lat.

Louis musiał przyznać, że Arizona była naprawdę zatłoczonym miejscem. Kolorowe samochody, poruszały się zwinnie po szerokich ulicach, a ludzie zmierzali w jedynie sobie znanych kierunkach. Ale było miło.

Ich dom na najbliższy tydzień znajdował się w samym centrum miasta. Z okna rozpościerał się widok na budynki i oddaloną o kilometry pustynie. Zachodzące słońce tego niedzielnego dnia malowało niebo na pomarańczowo, sprawiając, że ziemia i niebo zlewały się w całość. Wszystko było jak zaczarowane, jak wyrwane z kolejnej historii Carrolla. Jednak to nie była Kraina w której była Alicja a ich świat. Świat, który mogli podziwiać.

Poniedziałek i wtorek były niezwykle przyjemne. W głowie Harry'ego nadal odtwarzały się niechciane obrazy, o których jednak starał się zapomnieć. Każdy poranek był... taki sam. Pobudka, prysznic, śniadanie. Ich ruchy były wyćwiczone i odruchowo powtarzane, jednak każdego dnia różniły małymi detalami. W poniedziałek, Louis krzywo zapiął guziki swojej koszuli, we wtorek natomiast Harry, założył niepasujące skarpetki. Właśnie tak mimo podobieństwa, każdy poranek był nieco inny.

Początki więc były podobne. Na śniadanie jedli naleśniki, co głównie było pomysłem Tomlinsona, który naprawdę je uwielbiał. A jeśli Harry nie chciał ich jeść codziennie, to nie mówił o tym otwarcie, widząc ten uroczy uśmiech malujący się na wargach chłopaka przed nim.

Styles czytał starszemu książki, tłumacząc i interpretując niekiedy wybrane fragmenty a Louis odpłacał mu opowiadaniem historii, które wymyślał jeszcze jakiś czas temu dla swoich małych sióstr. Zapominali o czasie i tak prawie pędem musieli szykować się by zdążyć na odpowiednią godzinę.

Wieczory w pełni należały do Harry'ego. Błyszczał razem z saksofonem na scenie, połączony z nim tańcem muzyki i niesiony na fali melodii. Zatracał się w tym, zamykając się w swoim idealnym świecie.

Jednak w tych dniach było coś co je łączyło - czysta fascynacja, którą Tomlinson skończył już ukrywać. Wpatrywał się zawsze w chłopaka, chłonąc każdą sekundę jego występu. Jego stopa uderzała do rytmu o podłogę, podobnie jak robiły to palce dłoni leżącej na blacie stolika, przy którym siedział. Nie zwracał już tyle uwagi na whisky i papierosy. I Louis trochę gubił się w tym wszystkim, zwłaszcza, że coś miało miejsce w jego głowie, ale nie wiedział jak to nazwać. Dostrzegał nieco więcej, słyszał trochę lepiej. Ignorował głosy, które pojawiały się w jego głowie, podsuwając mu wszelakie scenariusze. Kiedy pewien czas po występie spędzali jeszcze w barze, zawsze rozmawiali, i Louis nigdy nie stronił wtedy od komplementów, upierając się, że z każdą grą Harry był jeszcze lepszy. A gdy nadchodził sen, nieświadomie prosili o to samo. Nawet jeśli nie potrafili tego przed sobą przyznać.

~*~

Był czwartek, pierwszy dzień lutego - urodziny Harry'ego.

Louis chciał zrobić coś niesamowitego. W tym momencie był najbliższą osobą dla Stylesa i z całych sił chciał, żeby te urodziny niebyły gorsze od poprzednich. Zadbał o to by dzień wcześniej położyć się i zasnąć jak najszybciej, by mieć choć szansę, na to by wstać przed jubilatem. I dziwnym trafem mu się udało, wprawiając Tomlinsona w czysty samo zachwyt. Czasem był bardziej narcystyczny niż sam uważał.

Jazz | Larry Stylinson ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz