29. Memphis

81 14 11
                                    

To był ich ostatni tydzień.

Ostatni czas, który spędzali daleko od Nowego Orleanu, od rodzin i od swojego starego życia. Mimo to wracali jedynie do rodzin i starego miasta, które ich zapoznało. Nie wracali jednak do domu, bo właśnie dom odnaleźli przez ostatnie pół roku, nie w żadnym stanie czy mieście a tylko i wyłącznie w swoich ramionach. Byli tak szalenie zakochani, tak przepełnieni szczeniacką miłością. 

Ostatnie dni czerwca minęły nie wiadomo kiedy. O końcu trasy i końcu podróży Harry uzmysłowił sobie dopiero gdy kalendarze wskazały pierwszy lipca. To było dziś - ostatni koncert. Ostatni raz stanie na scenie po pół roku ciągłej gry i ostatni raz stanie w dusznym klubie pełnym zapachu alkoholu, papierosów i ciężkich perfum. Jednak miał nadzieję, że nie ostatni raz stoi przed ludźmi i gra dla nich. 

Przez te wszystkie miesiące nie myślał, że kiedyś to dobiegnie końca, ale przecież jutro była już niedziela i jutro też wracali do Luizjany. W grę włożył całe swoje serce. Każda tak znajoma melodia wydała się jeszcze pełniejsza, bo Harry pragnął by każda, nawet najmniejsza nuta idealnie odzwierciedlała jego uczyło. 

- Zrobiłeś to. - Louis wyszeptał wprost do jego ucha po tym jak Harry znalazł się za sceną. Szatyn przybliżył się do młodszego chłopaka i objął go mocno. Poderwał go do góry i okręcił się z nim w ramionach kilka razy. Styles mocno ściskał ramiona Louisa i śmiał się głośno kiedy tak wirował. Chłopak odstawił go na ziemię i przyciągnął go do siebie jeszcze bardziej, tak że ich klatki piersiowe dotykały się. Odgarnął poklejone od potu włosy z jego czoła i uśmiechnął się do niego, ukazując rząd białych zębów. - Jestem z Ciebie niesamowicie dumny Harry. - dotknął wierzchem dłoni jego policzka i pochylił się w jego stronę. Byli sami więc bez zawahania pocałował jego miękkie usta, których kolor przypominał dojrzałe wiśnie przez dwugodzinną grę. - Tak bardzo Cię kocham. Cholera Harry nawet sobie tego nie wyobrażasz. - mówił wprost do niego z uśmiechem. Masował delikatnie zarysowaną i podkreśloną przez garniturowe spodnie talię chłopaka i chłonął jego zapach będący mieszanką potu, mydła i jakiś perfum. 

- Ja też Cię kocham, mi. Tak strasznie, strasznie cię kocham. 

Właśnie zaczynało się lato, co wróżyło im niezapomniane miesiące pełne ciepła i siebie wzajemnie gdzieś na łąkach pod Nowym Orleanem. W ich głowach wyglądało to zjawiskowo. Gdzieś Harry wspominał o poznaniu jego rodziny i choć Louis na każde wspomnienie zaczynał się denerwować to możliwość zapoznania się z rodzicami bruneta czy jego siostrą była... niezwykle kojąca. Czasem karcił się za to co działo się w jego głowie. Kochał Harry'ego i właśnie to sprawiało, że był tak niespokojny, jednak z drugiej strony to byli ludzie, którzy stworzyli jego szczęście, jego Harry'ego. 

Nie byli do końca świadomi jak to się wydarzyło. W jednej chwili rozmawiali śmiejąc się sporadycznie z mało zabawnych żartów Harry'ego a w drugiej zdejmowali z siebie ubrania i poznając swoje ciała. Gorące pocałunki, błądzące dłonie i ciche skomlenia uciekające z ust Stylesa było wszystkim o czym był w stanie myśleć Tomlinson. Później wszystko działo się szybko. Kochali się długo i namiętnie. Ich ciała splątane ze sobą w niesamowitym tańcu miłości. Całym stosunkiem starali się przekazać swoje uczucia, nieme zapewnienia że są tam dla siebie. I pomimo swojej chaotyczności było idealnie. Oni razem między pościelą, usta przy ustach, skóra przy skórze, jedno serce bijące dla drugiego.

- Stałeś się całym moim światem. Miłością mojego życia i powodem do szczęścia. Pokochaliśmy się tak nagle ale wiem, że to może przetrwać. Nie potrzebujemy jakiegoś papierka z urzędu, na którym ktoś potwierdzi nasze uczucia. Wystarczającymi świadkami jesteśmy my sami i Ci tam w górze, zaklęci w gwiazdach.

Jazz | Larry Stylinson ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz