Oklahoma City.
Było tu coś co Harry uznawał za przekonywujące.
Samo miasto nie było niczym wielkim. Były tu te same reklamy, te same sklepy, tylko ludzie byli inni. Może mogło się to wydawać głupie ale ludzie w Oklahomie w oczach Stylesa byli jacyś cichsi. Bardziej stonowani. Nie widział na ulicach kobiet w kolorowych sukienkach, albo dzieci w wielobarwnych strojach bawiących się na ulicach. I choć ich świat był nieco szary, nie widział u nich smutku. I chyba to przekonywało chłopaka tak bardzo. Lubił szczęście. Miał świadomość, że w oczach wielu mogło to być odbierane jako nieco dziecinne, ale po tylu latach bólu cenił każdy mały uśmiech.
Błękitne niebo górowało nad nimi, gdy czerwony Hudson parkował pod jednym z kameralnych moteli. Żółty neon lśnił w lekkim słońcu, a kurz unosił się nad całym parkingiem. Miejsce było dość ładne, zadbane i sprawiające wrażenie po prostu dobrego. Mężczyźni szybko stanęli obok siebie wraz z bagażami. Zawsze wyglądali tak samo, gdy zjawiali się pod nowych hotelem, motelem czy klubem. Futerał z saksofonem przypominał Harry'emu o dzisiejszym występie, a zapach papierosów tylko utwierdzał go w przekonaniu, że Louis umrze kiedyś na raka.
Nie więcej niż pół godziny po przyjeździe, Harry zmieniał swój strój na porządniejszy w ich małym pokoju. Jego palce sprawnie pracowały na guzikach koszuli, rozpinając jedną i zapinając kolejną w szybkim tempie. Zawsze lubił swoją elegancję.
- Ile koszul masz ze sobą?
- Nie mam pojęcia. Kilka, - odparł szczerze brunet uśmiechając się promiennie do szatyna, który siedział spokojnie na łóżku, przyglądając się niskiej zabudowie za oknem.
W tym obrazku było coś domowego, coś co napawało Harry'ego szczęściem i inspiracją. On szykujący się do pracy i chłopak przed nim, wyglądający przez okno, będący skąpany w blasku słońca. Tak właśnie chciał widzieć swoją przyszłość. Może nie dokładnie z Louisem u swego boku, ale z kimś z kim będzie szczęśliwy. Mimo to Styles jednak częściej łapał się na tym, że to właśnie starszy pojawiał się w jego małych wizjach idealnego życia.
Nadal jednak starał się utrzymać te myśli na uboczu. Starał się.
Wieczór w klubie jak zawsze był udany. Louis był jak zwykle pod wrażeniem, jak wiele osób zachwycało się jego przyjacielem. Bibułka z tytoniem tliła się pomiędzy jego wskazującym i środkowym palcem, a siwy dym otaczał go, odcinając jego osobę od ciekawskiego wzroku pozostałych. Bo właśnie tutaj ludzie zaczęli zwracać na niego uwagę.
Jego błękitne tęczówki jak zaczarowane wpatrywały się w smukłe ciało na scenie. Światło uwydatniało jego kości policzkowe, ponownie pokryte nieco dłuższym zarostem. Włosy miał postawione i zaczesane lekko na lewą stron. Granatowe polo ukryte pod brązowym, ciepłym płaszczem opinało jego wysportowany tors. Nogi skryte miał pod materiałem jasnych spodni, które podkreślały jedynie jego lekko zarysowane pośladki. Wyglądał niezwykle dostojnie, a Harry posyłający mu ukradkowe spojrzenia czy małe uśmiechy jedynie wzmagał ilość ciekawych osób. I Louis to lubił.
-Dużo osób się dziś tobą interesuje. - Stwierdził Styles, gdy siedzieli już razem popijając ulubione trunki. Ich nogi ocierały się o siebie, a oczu koncentrowały się w stu procentach na sobie. Byli całkowicie pochłonięci sobą, kompletnie nie zwracając uwagi na postać siedzącą nieopodal i przyglądającą się im z zaciekawieniem.
Louis ponownie ujrzał piękno młodszego towarzysza. Ciepła zieleń jego tęczówek na nowo zahipnotyzowała Tomlinsona. Pełne wargi błyszczały w świetle lampek, mokre od alkoholu. Lekko wilgotne od potu włosy opadały pasmami na jego czoło, niszcząc idealnie ułożone włosy, które miał Harry gdy opuszczali ich pokój dzisiejszego wieczora.
CZYTASZ
Jazz | Larry Stylinson ✔
FanfictionJazz jest najskuteczniejszą bronią w walce z rasizmem. Dobra gra na trąbce czyni ludzi ślepymi na kolor skóry grającego. ~ Louis Armstrong Ich rasizm nie dotyczył, bo byli biali. Dopadła ich homofobia, bo miłość dwóch mężczyzn do siebie była zakazan...