28. Saint Louis

94 14 6
                                    

Byli coraz bliżej Luizjany. Coraz bliżej powrotu do życia, które mieli i w pewnym stopniu to przerażało zarówno jednego jak i drugiego. Było w tym tyle niepewności i wszystko było owiane swoistą tajemnicą, związaną z tym, że nie wiedzieli co ich czeka po powrocie do domu. Ale było coś jeszcze, coś czego zwłaszcza bał się Louis. Bał się bycia sobą, bo wiedział, że nie da rady długo ukrywać prawdy przed swoją mamą. Był bezkreśnie zakochany w chłopaku z lokami, który właśnie przysypiał na tylnym siedzeniu. To wszystko czego potrzebował do szczęścia i to było coś czym chciał się dzielić z rodziną, by i oni mogli cieszyć się z nim. I chociaż zawsze czuł się kochany, co może się stać kiedy powie jej, że pokochał mężczyznę? To wszystko nadal było dla niego abstrakcją, pragnął tego i wiedział, że nie będzie potrafił funkcjonować już bez Harry'ego. Z drugiej jednak strony były wszystkie jego obawy o których nadal trudno było mówić. 

Hotel Broadview znajdował się we wschodniej części miasta. Problemem życia w Saint Louis okazało się być to, że miasto znajduje się na granicy dwóch stanów i gdy mieszkali w Illinois to Harry wszystkie swoje koncerty miał w Missouri. Również i większe atrakcje miasta znajdowały po drugiej stronie rzeki przez co nieodłącznym elementem ich mieszkania w zatłoczonym mieście było przekraczanie mostu nad rzeką Missisipi. 

Przed dobrą pogodę Harry miał również okazję opuścić duszne bary i kluby by jednego z pięknych wieczorów zagrać niedaleko pomnika Shakespeare'a. Dobrze było czuć pod butami trawę zamiast twardych i niekiedy krzywych desek. Nie przeszkadzało mu, że grał w parku, nie przeszkadzało mu, że dźwięki saksofonu zakłócał warkot samochodów, ani krzyki dzieci bawiących się w okolicy. Cieszył się, że mogli go słuchać wszyscy siedząc na porozkładanych na ziemi kocach, leżakach i krzesłach. Że mogli choć na chwilę zapomnieć o trudach codziennego życia i oddać się przyjemności. Naprawdę to lubił i jego wnętrze wypełniało osobliwe ciepło kiedy widział uśmiechy osób przed sobą. Bo  co może być lepszego dla artysty niż świadomość, że to co robi sprawia innym radość? 

~*~

Pomysł z pójściem na mecz był pomysłem Harry'ego. Nawet jeśli tak naprawdę nigdy nie rozumiał o co chodziło w baseballu, bycie w St. Louis i nie pójście na mecz Cardinals-ów, dla których grał sam Grover Alexander było czymś czego jego ojciec na pewno nigdy by mu nie wybaczył. 

- O co tak właściwe w tym chodzi? - spytał Louis Harry'ego kiedy każdy ze swoją butelką piwa zajęli miejsca na trybunach. - W Anglii praktycznie nikt w to nie gra, częściej w piłkę nożną albo nie wiem polo czy krykieta. 

- Właściwie, nigdy nie rozumiałem tej gry, znam kilka podstawowych rzeczy, bo mój ojciec to uwielbia. Kiedy tylko może jeździ na mecze albo słucha relacji w radio. Teraz nawet czasem obejrzy mecz w telewizji. 

- Przyszliśmy więc tutaj bo twój ojciec lubi baseball? 

- Właściwie to tak. Wiem jak beznadziejnie to brzmi, ale zabiłby mnie gdybym będąc w Saint Louis nie przyszedł na mecz The Cardinals. On jest wielkim fanem Grovera Alexandra i zawsze opowiada jak to jego ulubiony gracz i jak śledził go od początku kariery. - Harry wzruszył ramionami. - Nie zdajesz sobie sprawy jak szczęśliwy był gdy w trzydziestym ósmym wybrali go do Baseball Hall of Fame. Nigdy nie widziałem go tak szczęśliwego. To było istne szaleństwo, zgaduję że gdyby nie wojna musiałbym z nim jechać zobaczyć to na żywo. 

- Nie pojechał tam w końcu? Przecież teraz mógłby to zrobić na spokojnie. 

Harry uśmiechnął się i pociągnął łyk piwa. Było tanie i gorzkie, gryząc język i zostawiając na nim nieprzyjemną gorycz ale tylko to można było kupić na stadionie. - Mama zabrała go tam z okazji urodzin. Był zachwycony, tak naprawdę wyglądał jak dziecko w sklepie pełnym zabawek. W domu moich rodziców jest nawet kilka zdjęć z tamtego dnia. Kiedyś na pewno Ci je pokaże, ale tak by tata nie widział. Zaciągnąłby Cię do salonu i opowiadał o tej grze godzinami. 

Jazz | Larry Stylinson ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz