Denver okazało się być dużo większe niż Harry przypuszczał. Kamienne budynki otaczały zatłoczone ulice pełne ludzi. Nie miało w sobie nic nowego, nic co mogłoby zachwycać, jednak Harry nadal trzymał w sobie jakąś nadzieję, w końcu byli w Kolorado.
Stan wielkich kanionów z czerwonej gliny musiał coś w sobie kryć i Harry musiał to poznać.
Sytuacja jednak wyglądała dokładnie na odwrót.
Ich pobyt w Kolorado był spokojny. Wiosenne słońce wkradało się każdego ranka budząc ich coraz częściej splątane ciała. Muskali swoje wargi nie zwracając uwagi na swoje nieświeże oddechy. Razem ubierali się i myli zęby, razem zamawiali śniadania które pochłaniali niekiedy karmiąc się wszystkim co zawierały talerzyki czy tacki.
Dnie spędzali jak zawsze razem, podtrzymując stare tradycje pełne czytania najróżniejszych książek. Louis z uwielbieniem obserwował jak Harry pod światłem niewielkiej ustawionej na stoliku lampki, notuje coś zawzięcie w swoim dzienniku. Wyglądał wtedy niezwykle majestatycznie, przydługie już loki okalały jego twarz, sprawiając że wyglądał jak najpiękniejsza istota na świecie. Czuł, że przepada z każdą chwilą coraz mocniej i mocniej. Wszystko wokół traciło na mocy, gdy miał obok siebie Stylesa. Uwielbiał te małe momenty między nimi, które już udało im się dzielić i które jeszcze na nich czekały. I właśnie jeden z takich momentów miał mieć miejsce w Denver.
Ostatnie trzy dni spędzili pędząc między klubami i grając nadal ten sam repertuar. To miało prawo się znudzić każdemu z wyjątkiem tej dwójki. Harry każdego wieczora był tak... idealny, że Louis nie wiedział jak on to osiągał. Błyszczał niczym gwiazda, którą de facto był, przyćmiewał każdego kto choć na dłuższą chwilę zawieszał na nim swoje spojrzenie. Louis Tomlinson był cholernym szczęściarzem mogąc nazywać Harry'ego Stylesa swoim.
Dzień czwarty zapowiadał się naprawdę pięknie. Słońce świeciło oświetlając bladożółte ściany ich pokoju, zmieniając ich kolor na nieco bardziej złoty. Słodki papach kwiatów, unosił się w pokoju, uwalniany ze szklanej butelki perfum z działu damskiego, które kupił Harry z nadzieją że nikt nie zrozumie iż są dla niego. Louis niezwykle polubił ten zapach, choć zazwyczaj stronił od właśnie takich nut. W flakonie jak i w samym zapachu było coś co krzyczało wręcz Harry, a Louis z dziwacznych przyczyn polubił wszystko co lubił brunet, lub coś co choć minimalnie przypominało o nim Tomlinsonowi.
Białe skarpetki zdobiły ich chłodne stopy, eleganckie spodnie Harry'ego z kantem na środku i kupione latem w Darrow znoszone już nieco jeansy Louisa zakrywały ich nogi. Koszula Harry'ego nie była zapięta do samego końca, przez co jego szyja ozdobiona niezwykle subtelnym siniakiem, zrobionym jednego z wieczorów przez Louisa była wyeksponowana. Brunet naciągnął na swoje ramiona miły płaszcz, bo choć temperatura za oknem była niezwykle wysoka jak na końcówkę marca, wiał zbyt porywczy wiatr by ryzykować przeziębieniem. Louis natomiast pozostał w swojej dziwacznej bańce napędzanej przez przeświadczenie, że jest niezwykle niezniszczalny i żadna nawet najmniejsza choroba nie jest w stanie go dopaść, na niezwykle opinające się na jego torsie polo narzucił cienką kurtkę w kolorze ciepłego brązu.
Ramię w ramię szli przed siebie skąpani w wczesnowiosennym słońcu. Harry nucił pod nosem słodko These Foolish Things i Louis musiał przyznać, że to było w pełni Stylesa - chodzenie po świecie nucąc piosenki Sinatry wydane prawie pięć lat temu. Jednak Louisowi podobało się to niezwykle mocno. Mieszanka tych prostych i pięknych zarazem słów i miękkiego w pełni kojącego głosu jego Harry'ego, sprawiały, że Tomlinson chciał słuchać tego bez końca i bez końca.
- A cigarette that bears a lipstick's traces - zanucił cicho Harry, przysuwając swoją twarz do ucha Tomlinsona - These foolish things remind me of you... - Na zakończenie gdy rozejrzał się i nikogo nie zauważył musnął wargami zarośnięty policzek szatyna i uśmiechając się lekko przyśpieszył kroku.
CZYTASZ
Jazz | Larry Stylinson ✔
FanfictionJazz jest najskuteczniejszą bronią w walce z rasizmem. Dobra gra na trąbce czyni ludzi ślepymi na kolor skóry grającego. ~ Louis Armstrong Ich rasizm nie dotyczył, bo byli biali. Dopadła ich homofobia, bo miłość dwóch mężczyzn do siebie była zakazan...