Rozdział 4

47 4 11
                                    

"Maybe you're right, maybe this is all that I can be
But what if it's you, and it wasn't me?"

- The Neighbourhood, "W.D.Y.W.F.M?"

WTEDY

Był poniedziałek, a ja nie miałam ochoty wpaść w czarną dziurę. Uznałam to za mały sukces. 

Moja rutyna od rozmowy z mamą oczywiście nie uległa zmianie, ale uznałam że warto chociaż stwarzać pozory szczęścia żebym mogła zacząć myśleć inaczej niż tylko w czarno-białych barwach. Wiem że to wiele nie zmieni, ale mówią, że najważniejsze jest nastawienie. Nie zaszkodzi spróbować, tym bardziej że w naszej rodzinie było już wystarczająco udręk jak na ostatni czas, moje życie nie było na tyle tragiczne żebym dodawała rodzinie zmartwień.

- Felicity, zajęłaś się siódemką? - pytam zapisując na tablicy kredowej nową pozycję w menu. Próbuję zakręcić "S" tak, żeby wyglądało estetycznie i zachęcająco. Obok maluję mrożoną kawę z bitą śmietaną i wisienką na szczycie. 

- Tak, a co? - Odwraca się do mnie by zerknąć na moją pracę, ale skupia się na ekspresie w którym przygotowuje espresso. 

- No bo właśnie machają na mnie ręką. Pewnie czegoś jeszcze potrzebują. 

Uderza dłonią w blat, delikatnie. Ma dziś cięższy dzień i choć dzielimy się kelnerstwem, to był jej stolik i nie bardzo mogłam pomóc skoro już się nimi zajmowała.

- Z dziećmi się powinno chodzić do McDonald, nie do kawiarni. Te małe szajbusy zjadły już po dwie porcje lodów i, przysięgam, jeśli jeszcze raz zapytają mnie o to, czy sprzedajemy watę cukrową oddzielnie, to wyjdę z siebie.

Zerknęłam ponad tablicą na rodzinkę siedzącą przy oknie. Rodzice i dwójka dzieci, całkiem uroczy obrazek. 

Ja od zawsze uwielbiałam dzieciaki, chociaż w naszej rodzinie nie było ich wiele. Wszyscy moi kuzyni byli ode mnie starsi, a moi rodzice nie doczekali się kolejnego potomka. Rozumiałam dlaczego tak musiało być, kolejne dziecko to dodatkowe wydatki, ale ja na pewno chciałam kiedyś założyć rodzinę. Dać jej więcej niż ja miałam i pielęgnować pasje swoich dzieci tak bardzo jak to możliwe. Zabrać je na taki wypad od czasu do czasu i kupować im wymyślne smaki lodów z posypką.

Felicity zabrała swoje espresso i zaniosła zamówienie, po czym zawróciła do stolika przy oknie. Stąd byłam w stanie dostrzec jej zaciśnięte w wąską linię usta i próby walczenia z dziecinną tyradą. 

- No proszę, jednak się uśmiechasz. 

Głos wydaje się znajomy, a jednak sprawia, że uśmiech z którym obserwowałam Felicity, powoli spełza mi z ust. 

Przenoszę wzrok na ciemnowłosego chłopaka, który wygląda o niebo lepiej niż kiedy widziałam go po raz ostatni. Grzywka nie opada mu tak bardzo na oczy, dłonie się nie trzęsą i trzeba przyznać, że nieziemsko pachnie. Jego wzrok też jest trochę bardziej obecny i dopiero teraz dostrzegam czekoladowe tęczówki. 

- Jeśli mam powód - wzruszam ramionami kolorując wisienkę na tablicy. - Co podać?

Ma lekko uchylone wargi kiedy tak stoi i się we mnie wpatruje. Muszę odetchnąć i przestać odwzajemniać to spojrzenie, bo oszaleję. Znam te gierki i nie mam zamiaru w nie grać. 

- No więc?

- Wpadłem tylko cię zobaczyć.

Marszczę brwi w pierwszym odruchu. Powinno mnie to przerazić, ale wprawia mnie to w inny stan którego nie umiem nazwać.

Nothing To SaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz