Dᴏ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀʟᴜ ᴛʏᴍ ʀᴀᴢᴇᴍ ᴍᴀᴄɪᴇ ᴅᴡɪᴇ ᴘɪᴏsᴇɴᴋɪ Mʏsʟᴏᴠɪᴛᴢ - "Dʟᴜɢᴏśᴄ́ ᴅᴢᴡɪᴇ̨ᴋᴜ sᴀᴍᴏᴛɴᴏśᴄɪ" ɪ Gʀᴢᴇɢᴏʀᴢ Hʏᴢ̇ʏ - "Wsᴛᴀᴊᴇ̨". Pᴏʟᴇᴄᴀᴍ ᴘᴏsʟᴜᴄʜᴀᴄ́ ᴢ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀʟᴇᴍ ʟᴜʙ ᴘᴏ. Rᴏᴢᴅᴢɪᴀʟ ᴊᴇsᴛ ᴅʟᴜɢɪ, ɴᴀ ᴋᴏɴ́ᴄᴜ ᴊᴇsᴛ ɴᴏᴛᴀᴛᴋᴀ.
Mɪʟᴇɢᴏ ᴄᴢʏᴛᴀɴɪᴀ ᴋᴏᴄʜᴀɴɪ
___________________________________________Maj 1941
Promienie słońca przyjemnie ogrzewały skrawek mojej twarzy, na który udało im się padać. Leżałam na sofie, z otwartą książką na moim brzuchu i czekałam na Tadka. Mieliśmy zaraz wyjść na zbiórkę.
- Gdzie ty masz torbę Anka? - zapytał, kręcąc się jak mucha po pokoju.
- Leży koło mnie, Zosieńko. - prychnęłam, podnosząc się. - Trzeba było dłużej z chłopakami siedzieć, a potem nad biurkiem.
- Skąd wiesz, o której poszedłem spać?
- Bo wiem. - wzruszyłam ramionami.
Zebraliśmy się dość sprawnie i wyszliśmy z mieszkania. Gdy wyszliśmy z kamienicy, od razu w oczy rzucił nam się niemiecki patrol, więc obraliśmy inny kierunek i nieco dłuższą drogę, ale mówi się trudno.
- Orsza też będzie? - zapytałam, gdy zbliżaliśmy się do lasu.
- Nie mam pojęcia, nic nie mówił. - odparł. - Zresztą, nie zapowiada się.
- Myślisz, że czemu ostatnio się tak zjawia?
- Może chce zobaczyć, jak nam idzie. - westchnął. - W końcu ileż można rwać zdjęcia, gazować i malować.
Poparłam go niemym skinieniem głowy. Był na czymś skupiony, więc nie chciałam mu przeszkadzać zbędną i naciąganą rozmową. Wdychałam cudowny zapach lasu, który o tej porze wręcz tętnił życiem, bardziej niż kiedykolwiek. Kwitnące drobne kwiatki przy ścieżce sprawiały tak miłe wrażenie, że wydawało się, iż idziemy jakąś polną drogą na piknik na polanie. Jak z bajki. Jak ze snu.
A potem zobaczyłam innych ludzi, czekających na zbiórkę i dotarło do mnie, że ze snem to nie ma nic wspólnego. Maciek machał do mnie ręką, żeby dać znać, gdzie mamy przyjść. Właściwie to tylko ja, bo Tadek zniknął, nawet nie wiem, kiedy i zagłębił się w rozmowie z innymi chłopcami.
- Niki jeszcze nie ma? - zapytałam, opierając się o drzewo obok niego.
- Myślałem, że z wami przyjdzie. - zdziwił się.
- A Orsza jest? - zerknęłam na niego. - Dobrze wiem, że byłeś w warsztacie. Ostatnio ciągle mu pomagasz.
- Byłem, ale jak zapytałem, to powiedział, że nie wie. - wzruszył ramionami. - Specjalnie to powiedział, szczwany lis.
- A chodzisz tam, żeby coś od niego wyciągnąć czy tak sobie? - zagadnęłam, bo już od jakiegoś czasu mnie to ciekawiło.
- Tak po prostu. - zaśmiał się. - Fajnie tak z nim pogadać jak gdyby nigdy nic. Poza tym można coś pomajstrować w warsztacie. Basia mówi, że to dobrze, że znalazłem sobie jakieś zajęcie.
- Ona dalej szuka pracy? - westchnęłam, przypominając sobie, co miało miejsce jakiś czas temu.
Pewnego dnia, jakiś miesiąc temu, kiedy wszyscy siedzieliśmy u Dawidowskiego w salonie, do mieszkania wparowała zapłakana i roztrzęsiona Basia. Okazało się, że w kawiarni, w której dotychczas pracowała, doszło do jakiegoś ataku na niemieckiego oficera, który zawsze jadał tam w jakiś szczególny dzień tygodnia i skończyło się strzelaniną. Oprócz strat materialnych właściciele ponieśli straty w liczbie klientów. Każdy bał się, że może znowu dojść do strzelaniny. Jako że był to interes rodzinny, to na jakiś czas postanowiono kawiarnie zamknąć, a tym samym Sapińska straciła pracę.
![](https://img.wattpad.com/cover/209343110-288-k393348.jpg)
CZYTASZ
Spokojnie jak na wojnie
Historical FictionMłoda brunetka wkracza w dorosłość w najgorszym czasie - w czasie wojny. To właśnie wtedy w jej życiu nastają gwałtowne zmiany. Przyszłość wali jej się pod nogami, zagrzebane sprawy odkopują się, a serce i rozum toczą ze sobą krwawą bitwę. Czy zajm...