Rozdział 25

3K 121 306
                                    

- Przecież ja się zabije! Złamie rękę albo nogę! - zaczęłam krzyczeć.

Przed oczami widziałam ciemność, co było spowodowane zasłonięciem moich oczu rękami niejakiego Jana Bytnara.

- Przestań już! Zimno mi! - krzyknęłam.
- Jest czerwiec. - zaśmiał się chłopak nadal prowadząc mnie do przodu.
- Co z tego! - fuknełam. - No to mi gorąco!
- Z mojego powodu? - zaśmiał się ponownie.
- Janek ja cię zabije! Gdzie ty mnie do licha prowadzisz?! - zaczęłam wymachiwać rękami.

Ludzie wokół patrzyli na nas uśmiechnięci, niektórzy nawet śmiali się z nas.

- Auć! - zawołałam.
- Cholera! - zawołał Janek.

Od razu mocno przesunął mnie w inną stronę.

- Co to było? - zapytałam próbując dosięgnąć kostki w którą się uderzyłam.
- Ławka.. Przepraszam. - powiedział.
- Nic się nie stało. - westchnęłam. - Kiedy zabierzesz ręce? Chciałabym ponownie móc patrzeć..
- Na mnie? - Janek zaśmiał się.
- Chciałbyś - również się zaśmiałam. - Na światło dzienne.

Po kilku minutach ciszy i ciągłej podróży doszliśmy do jakiegoś miejsca.

-Janek? - zapytałam dotykając jego dłoni na moich oczach.
- Jestem, nie bój się. - powiedział uśmiechnięty.

Odetchnęłam z ulgą. Bałam się, że mnie zostawił samą, w ciemnisci, w nieznanym miejscu. Samą wtedy, kiedy jego obecność była dla mnie najważniejsza. Samą na pastwę losu..

- Nigdy cię nie zostawię. Nie martw się. - pocałował mnie we włosy, a miły dreszcz przeszył mnie po plecach.
- Tadam! - zawołał zabierając ręce z moich oczu.

Chłopak szybko pojawił się przede mną z szerokim uśmiechem.

- Co my robimy w parku? - zaśmiałam się kładąc ręce na biodrach.
- Patrz! - odsłonił to co było za nim.

Moim oczom ukazał się koc pod drzewem oraz koszyk piknikowy.

Na mojej twarzy mimowolnie namalował się wielki uśmiech, a policzka okryły się rumieńcem. Z każdym dniem zaskakiwał mnie coraz bardziej.

Chłopak złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć w stronę koca. Posądził mnie na nim i usiadł koło mnie.

- Patrz co tu mam! - powiedział łapiąc za koszyk. - Mam kanapki, ciasto, maliny i truskawki, trochę faworków z wczoraj, a w butelce mam wodę. - po kolei wyciągał produkty i kładł na kocu.

Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, a na moich ustach był uśmiech. Ale nie taki zwykły uśmiech. To był uśmiech mówiący: "lepiej trafić nie mogłam".

- I z jakiej to okazji? - zapytałam, kiedy skończył wyjmować rzeczy.
- Bez okazji. Zawsze musi być okazja? - zapytał spoglądając na mnie. - Nie podoba ci się..? - zapytał wyraźnie zmartwiony.
- Nie, nie, nie! - zawołałam wymachując rękami. - Jest mi bardzo miło, nie wiem co powiedzieć.. - uśmiechnęłam się.

Zaczęliśmy częstować się jedzeniem, a przy okazji rozmawialiśmy na temat całego tego pomysłu.

Po kilku minutach Janek wyjął z koszyka jeszcze książkę. Usiadł sobie wygodnie, oparł się o drzewo w cieniu i spojrzał na mnie.

- No chodź - uśmiechnął się cwanie.

Pokiwałam głową i wstałam z mojego dotychczasowego miejsca. Usiadłam sobie między jego nogami, plecami dotykałam jego torsu, a głowę wygonie umiejscowiłam na jego ramieniu.

- Możesz zaczynać. - podniesłam lekko głowę, żeby spojrzeć na niego.

Chłopak wpatrywał się we mnie zaskoczony, ale wciąż zadowolony. Pokrecił głową i otworzył książkę. Ja ponownie połorzyłam głowę na jego ramieniu i przymknęłam oczy.

Spokojnie jak na wojnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz