Lipiec 1941
– To jest niewiarygodne, że na żadnym bazarze nie mogłam znaleźć ani jednej paczki pończoch! – zbulwersowana wyrzuciła ręce w powietrze.
– Naprawdę potrzebujesz tych pończoch w lipcu? – zakpiłam.
– Anka, ty się w ogóle nie znasz na interesie. – prychnęła brunetka, podrzucając w ręce jabłko. – Przecież lepiej kupić teraz w miarę tanio, niż zimą, gdy wszyscy będą się na nie rzucać.
– Żebyście wy z matematyki takie dobre były.
Dwa spojrzenia pełne politowania, bo Marysi i Anieli, skierowały się w stronę Basi Sapińskiej, która właśnie odwiązywała swój fartuch.
Siedziałyśmy wszystkie cztery w piekarni już prawie godzinę, a w tym czasie zdołałyśmy jedynie umyć podłogę i posegregować parę rzeczy.
W ostatnim czasie mama zadecydowała, że w piekarni przyda się remont. O ile nie mogliśmy myśleć, o takim faktycznym remoncie, który zdecydowanie by się przydał, o tyle mogliśmy po prostu posprzątać i pozbyć się niepotrzebnych rzeczy. Przyszłyśmy dziś, żeby sprawdzić co na zapleczu może iść zdecydowanie do wyrzucenia lub co może zostać przeniesione do domu. Później mamy zająć się też tym, co z domu można przenieść tutaj. Pozostaje też nadal kwestia skrytki, którą miał w planach przy okazji tego śmiesznego remontu zrobić Tadek.
– Będę się zbierać. – westchnęłam, wstając z krzesła. Zgarnęłam torbę z blatu i poprawiłam spódniczkę. – Maryśka, idziesz ze mną?
– Już myślałam, że nie zapytasz. – zakpiła, w swoim stylu, po czym wzięła też swój mały bagaż.
– Aniela, idziesz też? – posłałam jej pytające spojrzenie, ale było też w nim wiele, naprawdę wiele błagania i jakiejś prośby o to, żeby stała się mądrzejsza.
Blondynka jednak była nieugięta i mimo że wiedziałam, iż nie ma zamiaru się odezwać, to czekałam na odpowiedź. Ta jednak nie padła, Miller zrobiła tylko typową minę mówiąca "Wiesz jak jest, po co głupio pytasz" i wzruszyła ramionami. Basia chyba chciała już coś powiedzieć, ale powstrzymała się w ostatniej chwili, bo głośno odetchnęła i prędkim krokiem wmaszerowała na zaplecze.
– To co, już w ogóle nie masz zamiaru zaglądać? – zapytałam, bo pytanie to już od dawna cisnęło mi się na usta, ale nie miałam odwagi go zadać.
Teraz byłam zbyt sfrustrowana, żeby myśleć nad tym, co mówię. Przerabiałyśmy już to i pomimo tego, że znałam odpowiedź, to i tak chciałam ją usłyszeć. Co z tego, że to ta sama odpowiedź, na to samo pytanie co zawsze, tylko inaczej skonsultowana.
– Wystarczy, że ty przychodzisz do mnie. – zakpiła, uśmiechając się do mnie ciepło, chociaż każda z nas dobrze wiedziała, że ten uśmiech miał za zadanie tylko skończyć temat i tym samym uprzejmie wyprosić nas z piekarni.
Pokręciłam tylko głową z politowaniem, pożegnałam się z obiema szybkim "Do zobaczenia", po czym razem z Marysią zaczęłyśmy iść w kierunku mojej kamienicy.
Pogoda była naprawdę ładna, świeciło piękne słońce, a niebo było nieskazitelnie niebieskie. Promienie ładnie oświetlały twarz Marysi, tak że było widać każdy z jej piegów i można było je spokojnie policzyć.
– Wiesz może, czy Adam jest dziś zajęty? – zapytałam, a dziewczyna zerknęła na mnie i uśmiechnęła się pod nosem.
– Nie mam pojęcia, może Stefek coś wie. – wzruszyła ramionami. Nastała cisza, ale tylko chwilowa, bo brunetka bardzo, ale to bardzo chciała coś powiedzieć i było to dobrze widać. – Kiedy nam powiecie? – wyskoczyła bez żadnego zawstydzenia.
![](https://img.wattpad.com/cover/209343110-288-k393348.jpg)
CZYTASZ
Spokojnie jak na wojnie
Historical FictionMłoda brunetka wkracza w dorosłość w najgorszym czasie - w czasie wojny. To właśnie wtedy w jej życiu nastają gwałtowne zmiany. Przyszłość wali jej się pod nogami, zagrzebane sprawy odkopują się, a serce i rozum toczą ze sobą krwawą bitwę. Czy zajm...