Maj 1940r.
Jakiś niecały tydzień temu wróciliśmy z Brwinowa z powrotem do Warszawy. Nie wyobrażacie sobie, jak wspaniałym obrazem dla moich oczu był widok uśmiechniętej Anielii i Tadeusza rozmawiających ze sobą normalnie, tak jak dawniej.
Wszyscy byliśmy bardzo zadowoleni z tego, że się wreszcie pogodzili. Staraliśmy się nie naciskać i nie dopytywać o to, jak się pogodzili i tym podobne. Choć ja się tego dowiem - prędzej czy później.
W Warszawie przywitała nas dość niespodziewana informacja. Zostaliśmy od razu zwołani na zbiórkę w lesie i to z rozkazu Orszy. Jak się okazało miało to po części związek z naszą samowolką. Oznajmił wszystkim co wyczynialiśmy i jak to poskutkowało. Dowiedzieliśmy się też, że kazał Heńkowi oddać całą naszą zdobycz, czyli około dwadzieścia pistoletów i całkiem sporo amunicji. Teraz broń jest pod opieką jego i Zausa.
Kolejna ważną informacją była nowa akcja. W końcu zbliżał się 3 maja - Święto Konstytucji 3 maja. Tamtego dnia wszystko zaplanowaliśmy.
Natomiast dziś jest owy 3 maj. Byliśmy właśnie na zbiórce, a Nika i Zośka już podzieleni nas w pary, tak jak zawsze. Rudy i Nika, Paweł i Alek, Zośka i ja oraz pozostali.
No właśnie, Zośka i ja..
Byłam bardzo przeciwna dobraniu mnie w parę z bratem. Jednak o dziwo, on bardzo nalegał i nie dawał się przekonać. Byłam przeciwna, bo miałam świadomość tego, jak to się skończy.
Znając życie nie pozwoli mi nic robić, bo mogę ściągnąć na siebie, a co gorsza na nas nieszczęście. Najlepiej to by było, jakbym w ogóle nic nie robiła, a jeszcze lepiej, jakbym po prostu zrezygnowała z Szarych Szeregów.
Jednak mimo tego, akcja doszła do skutku w niezmienionych składach.
- Każdy wie co ma robić? - zapytał Zośka.
- Tak! - zawołaliśmy chórem.
- No to powodzenia! - dodał.
- I spokojnie! - zawołała Nika zarzucając torbę na ramię.
- Jak na wojnie! - zawołaliśmy.Również zarzuciłam torbę na ramię i zdeterminowana ruszyłam.
- Poczekaj, nie będziemy wychodzić wszyscy. - mruknął Zośka łapiąc mnie za przedramię.
- Przecież i tak każdy idzie w inną stronę. - powiedziałam.
- Powinnaś mieć się na baczności. A nóż widelec.. - zaczął mnie pouczać.
- Dobra, nie kończ. - mruknęłam zrezygnowana.No, bo ile razy w kółko można słuchać tego samego? Może w końcu mu się to znudzi, nie?
Kiedy większość już się rozeszła, ruszyliśmy i my. Rudy z Niką mieli za zadanie rozwieszać flagi, Alek i Paweł mieli malować na murach flagi polski, a my? Naszym dzisiejszym zadaniem było malowanie znaku Polski Walczącej.
- Masz tą farbę? - zapytałam, choć przecież chyba tysiąc razy sprawdziliśmy czy mamy wszystko.
- Mam. - dodał już zmęczony tym ciągłym pytaniem.Ale nie miał mi się co dziwić. Jeszcze ani razu nie malowałam nic na murach, ani flag, ani innych znaków, więc było to dla mnie nowe doświadczenie.
Stresowałam się jak cholera, bo jednak zajmowało to dłużej niż takie wieszanie plakatów czy rozdawanie ulotek.
- Najpierw idziemy tam. - wskazał palcem na ścianę jednej ze starszych kamienic.
Kojarzyłam ją. Była to obecnie opuszczona kamienica, tylko kilka mieszkań było zamieszkanych przez nowo wprowadzone rodziny. Była to ta kamienica, której mieszkańcy stracili życie za zabicie niemieckiego żołnierza.
CZYTASZ
Spokojnie jak na wojnie
Historical FictionMłoda brunetka wkracza w dorosłość w najgorszym czasie - w czasie wojny. To właśnie wtedy w jej życiu nastają gwałtowne zmiany. Przyszłość wali jej się pod nogami, zagrzebane sprawy odkopują się, a serce i rozum toczą ze sobą krwawą bitwę. Czy zajm...