październik 1941r
Siedziałam na swojej ulubionej ławce w parku. Jesienny wiatr plątał mi włosy i wywoływał dreszcz na mojej skórze. Miałam wrażenie, że lada moment zacznie padać. Niebo chmurzyło się nade mną, a po słońcu, które świeciło, nie pozostał żaden ślad. Czułam, że robi mi się coraz zimniej.
Marysia i Stefan byli trochę dalej, szli powoli razem za rękę i co jakiś czas było słychać, jak się śmieją. Zerkałam w ich stronę, żeby upewnić się, że nigdzie nie zniknęli. Powiedziałam im, że posiedzę sobie sama, chciałam, żeby mieli trochę prywatności. W końcu ja też czekałam na Adama, Marysia zapewniła mnie, że przyjdzie, więc właśnie cierpliwie go wyglądałam.
– Jesienny spacer? – rozbrzmiał trochę rozbawiony głos nade mną po lewej stronie.
Odwróciłam się szybko z uśmiechem, bo szczerze bałam się, że już nie przyjdzie. Zawsze sprawiało mi to mnóstwo zawodu, a jego pojawienie się dawało mi mnóstwo szczęścia, jakbym widziała się z jakąś daleką rodziną, a przecież prawda była taka, że widziałam go prawie codziennie. Tylko nigdy nie miałam pewności, że go zobaczę.
Jednak gdy się odwróciłam, mój wzrok wcale nie natrafił na spokojne rysy twarzy Adama, jego lekko kpiący, trochę zawadiacki uśmieszek, zapraszający do podjęcia gry, czy na jego oczy – pełne troski i poczucia bezpieczeństwa.
To wcale nie był Adam. To był ktoś inny.
To był Edward Wilczyński.
– Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczyła! – zaśmiał się.
W pierwszej chwili przeszedł mnie straszny dreszcz i poczułam gęsią skórkę na całym ciele. Potem poczułam się, jakbym zaczęła tracić rozum i zaśmiałam się histerycznie.
– Mogę usiąść? – uśmiechnął się, a ja kiwnęłam głową, bo Adama chyba i tak się nie doczekam.
– Dawno się nie widzieliśmy. – westchnęłam, uspokajając się. Położyłam dłonie na kolanach, ale praktycznie od razu je złączyłam i zaczęłam bawić się palcami.
– Nie. – pokręcił głową. – To ty mnie dawno nie widziałaś. – zaśmiał się. – Ja widzę cię cały czas.
Przełknęłam ciężko ślinę, a żołądek zaczął wiązać mi się w supeł. Miałam już dość, a zamieniliśmy ze sobą raptem parę słów. Co gorsza, nie zapowiadało się na krótką pogawędkę, a na głębszą rozmowę.
– Przepraszam, że nie odwiedzam cię na cmentarzu. – zacisnęłam mocno oczy, jakbym bała się, że gdy na niego spojrzę, spotkam się ze spojrzeniem pełnym pogardy.
Jedyne co mogłam dla niego robić, to pamiętać o nim i odwiedzać jego grób, popatrzeć na jego imię i nazwisko i chwilę się pomodlić, a nawet tego nie robiłam. Zawsze było coś ważniejszego. Ale czy naprawdę jest coś, co może być ważniejsze od pamięci?
– Ostatnio mało tam bywam, nawet u taty. – tu też czułam poczucie winy. Tata nigdy nie nawiedzał mnie w snach i to czasem mnie nawet martwiło. W końcu Edek był tu często. – A jak już tam jestem to z Adamem. Nie chcę mu tłumaczyć, kim dla mnie byłeś. To długa i bolesna historia. Nie chcę tworzyć ran na bliznach. – cała się spięłam, objęłam się ramionami, czułam, że jest mi coraz zimniej. – Kiedyś nawet miałam już podejść, ale byli tam twoi rodzice. Nie miałam odwagi. – pokręciłam głową, zła na swoją słabość.
– Nikt nie karze ci mnie odwiedzać. – wzruszył ramionami. – Prawda jest taka, że nawet choćbyś chciała, to o mnie nie zapomnisz. Wiesz to.
Wbiłam w niego wzrok i zmarszczyłam brwi. Był blady, jakby stał na mrozie od pół godziny. Jednak na twarzy dalej miał uśmiech. Jego oczy były szare, jakby przezroczyste, choć dobrze pamiętałam, że były brązowe. Miałam wrażenie, że cały jest ze szkła, że jeśli go dotknę, po prostu się rozbije.

CZYTASZ
Spokojnie jak na wojnie
Historical FictionMłoda brunetka wkracza w dorosłość w najgorszym czasie - w czasie wojny. To właśnie wtedy w jej życiu nastają gwałtowne zmiany. Przyszłość wali jej się pod nogami, zagrzebane sprawy odkopują się, a serce i rozum toczą ze sobą krwawą bitwę. Czy zajm...