Wrzesień 1941
– To łaskocze! – zaśmiałam się.
Brunet całował moją żuchwę i stopniowo zjeżdżał na szyję, by skończyć na obojczykach, co sprawiało, że nie mogłam się nie uśmiechać. Jego nos łaskotał moją skórę i sprawiał, że przechodził mnie dreszcz.
– Zostaw już te obojczyki. – prychnęłam, bawiąc się jego włosami.
– Co ty masz do tych obojczyków? – westchnął, podnosząc głowę, żeby na mnie spojrzeć.
– Są kościste. – mruknęłam, chcąc wzruszyć ramionami, ale nie wiem, czy było to widać, gdy leżałam.
– Większość obojczyków jest koścista. – prychnął Adam, opierając głowę na moim brzuchu.
Nogi nie mieściły mu się na łóżku, więc wisiały w powietrzu. Jego broda trochę wbijała mi się w brzuch, ale nie przeszkadzało mi to. Jedną ręką gładził moją nogę, drugą trzymał moją dłoń.
– Nie podobają mi się, nie lubię ich. – odparłam, opadając głową na poduszki.
– Też mam kościste obojczyki. – zakpił, a ja aż musiałam ponownie podnieść głowę. Próbował mnie podejść, bo na twarzy błąkał mu się zawadiacki uśmiech.
– Ale twoje mi się podobają. – zaśmiałam się, przewracając oczami.
– Nie może być tak, że u kogoś podoba ci się coś, co nie podoba ci się u ciebie. – chciałam mu przerwać, ale on ciągnął dalej. – Anastazja, jesteś piękna zrozum to. Nie możesz wytykać sobie wad, których nie masz. Sama tworzysz sobie kompleksy, a nie powinnaś, bo nikt poza tobą ich nie widzi. – moją rękę, którą wcześniej swobodnie trzymał położył na swoim policzku, a na niej położył dłoń.
Mały uśmiech sam wykwitł mi na ustach. Choć nie powiedziałam ani słowa, to wiem, że Adam czuł, jak wiele mu teraz chciałam powiedzieć. Czasami trzeba było usłyszeć takie słowa, żeby przestać widzieć siebie jak w krzywym zwierciadle i spojrzeć na siebie tak jak widzą nas inni. To nie było łatwe, ale już same słowa dawały naprawdę dużo.
– Kocham się. – wyszeptałam, bo nie miałam odwagi psuć tej atmosfery głośnymi dźwiękami. – Naprawdę tak bardzo cię kocham.
Położył w końcu twarz na moim brzuchu i wsunął ręce pod moje plecy, żeby móc mnie objąć. Zamknął oczy i szukał najwygodniejszej pozycji do leżenia.
– Ja ciebie też. – zaśmiałam się na jego średnio wyraźne słowa i zaczęłam bawić się jego włosami.
– Wciąż twierdzę, że to naprawdę miłe, że twój ojciec zorganizował nam te miesięczne pseudo wakacje od kompletów. – powiedziałam, kiedy od paru minut nikt z nas się nie odezwał.
Miałam ochotę rozmawiać i skoro naprawdę chciałam to robić, to musiałam zacząć, bo Adam był już o krok od zaśnięcia, bo wreszcie było mu ciepło i wygodnie.
– A ja dalej uważam, że w ogóle się to nie opłacało. – mruknął. – Ale już się nie mogę doczekać Stefka na szyciu.
– Biedny, znowu będzie musiał przez to przechodzić. – zaśmiałam się, bo przypomniały mi się wszystkie te razy, kiedy Stefan był wręcz zmuszany do zszywania. Co było dość dużą ironią losu, bo przecież był jednym z najlepszych w szyciu. Na zajęciach zawsze go chwalono. Niestety zmieniło się to, kiedy z małych wycinków świńskiej skóry przeszliśmy na prawdziwe organy. Miał rękę do szycia, nie miał ręki do zszywania.
– Znowu wszyscy się będą modlić o to, żeby zaliczył. – zakpił, bo już po ostatnim razie każdy miał dość.
Czarborowicz nie zdał jednego z szyć, bo nawet nie zdążył wziąć igły do ręki, kiedy już musiał biec, żeby zwrócić swoje śniadanie. Potem nie zaliczył poprawki, potem drugiej poprawki, bo ponownie zrobiło mu się nie dobrze, a podczas trzeciej poprawki pan Mirek i lekarz, który go egzaminował przeżegnali się, kiedy chłopakowi po raz pierwszy podczas dotychczasowych egzaminów udało się wbić igłę, a potem popłakali się ze szczęścia – zresztą razem ze Stefanem – kiedy udało mu się zrobić dwa szwy i nie kazali mu nawet kończyć, tylko od razu wypuścili.
CZYTASZ
Spokojnie jak na wojnie
Historical FictionMłoda brunetka wkracza w dorosłość w najgorszym czasie - w czasie wojny. To właśnie wtedy w jej życiu nastają gwałtowne zmiany. Przyszłość wali jej się pod nogami, zagrzebane sprawy odkopują się, a serce i rozum toczą ze sobą krwawą bitwę. Czy zajm...