Rozdział 42

3.6K 102 542
                                    

W ᴍᴇᴅɪᴀᴄʜ ᴢɴᴀᴊᴅᴜᴊᴇ sɪᴇ̨ ᴘɪᴏsᴇɴᴋᴀ Kᴡɪᴀᴛ Jᴀʙʟᴏɴɪ - "Mᴏɢʟᴏ ʙʏᴄ́ ɴɪᴄ", ᴋᴛᴏ́ʀᴀ ᴘᴀsᴏᴡᴀʟᴀ ᴍɪ ᴅᴏ ᴛᴇɢᴏ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀʟᴜ! Rᴏᴢᴅᴢɪᴀʟ ᴊᴇsᴛ ᴅʟᴜɢɪ, ᴡɪᴇ̨ᴄ ᴍᴏᴢ̇ᴇ ɢᴏ ᴘʀᴢʏᴄɪᴀᴄ́. Jᴀᴋ ᴢᴀᴡsᴢᴇ ᴋᴏɴᴄᴢʏ sɪᴇ ɴᴏᴛᴀᴛᴋᴀ!
____________________________________________

Październik 1940r.

Jak na razie kwitnący związek mój i Janka miał się bardzo dobrze. Trwał już równiutki miesiąc i dotychczas nie spotkaliśmy się z żadnymi przykrościami, co nie mało nas zaskoczyło. Może wreszcie los się do mnie uśmiechnął? Może, do cholery, wreszcie będę mieć szczęście w życiu? Czy nie mało się już nacierpiałam?

Jedliśmy właśnie we trójkę śniadanie. Od kilku dni oboje z Tadeuszem przeczuwaliśmy, że mama ma nam coś do powiedzenia, ale póki co milczała. Jednak dziś nie odezwała się jeszcze ani słowem, więc oboje zgodnie stwierdziliśmy, że to właśnie tego dnia powie nam, co jest na rzeczy.

– Mamo, możesz nam wreszcie powiedzieć? – zaczął Tadek, patrząc na mnie ukratkiem.
– Słucham? – zapytała wyrwana z zamyślenia. – Możesz powtórzyć, Tadeuszu, ja..
– Nie słuchałaś, wiemy. – zaśmiałam się lekko.
– To nie jest śmieszne robić sobie żarty ze starej matki. – zaczęła udawać oburzenie.
– A jakaś ty stara, mamo? – zakpiłam.
– Dobrze, to co mówiłeś? – zaśmiała się.
– Powiesz nam wreszcie, co ci tam ostatnio chodzi po głowie? – zapytał.

Mama wstała od stołu i zebrała talerze, wkładając je następnie do zlewu.

– Od dawna planuję się wybrać na kilka dni do Brwinowa. – oznajmiła. – Kasia przecież za niedługo urodzi, chciałabym ją trochę obciążyć, a przecież Janinka i Ignacy sami wszystkim się nie zajmą.
– Faktycznie! – zawołałam. – Kasia powinna jakoś za miesiąc rodzić.
– A kiedy chcesz jechać? – zapytał Tadek.
– Mam wszystko gotowe na jutro. – powiedziała.
– Jutro?! – zawołaliśmy oboje.

Razem z Tadeuszem spojrzeliśmy po sobie, a w końcu nasz zdziwiony wzrok spoczął na rodzicielce.

– Ale, mamo, przemyślałaś to chociaż, czy postanowiłaś to tak z dnia na dzień? – zapytał Tadeusz.
– Dziecko drogie, chyba nie mam osiemnastu lat, prawda? – powiedziała, przewracając oczami.
– To mnie trochę obraża. – mruknęłam.
– Ty wymyśliłaś sobie wyjazd z Edkiem z dnia na dzień, więc pasuje. – odgryzł się Zośka.
– Dzieci.. – mruknęła mama, widząc mój nienawistny wzrok skierowany na Tadka.

I oto pod tym madczynym wzrokiem umilkliśmy jak szczeniaki pod groźnym wzrokiem matki. Chwilę tak na nas patrzyła, po czym uśmiechnęła się ciepło i zaśmiała cicho.

– Jadę z mamą Heńka. – oznajmiła.
– Że co? – zapytałam zdziwiona. – Jak to?
– Spotkałam ostatnio Jadzię, zgadałyśmy się. – wzruszyła ramionami. – Okazało się, że jedzie na tydzień do rodziny i to akurat po drodze. A ja pomyślałam, że to wreszcie najwyższy czas odwiedzić Brwinów.
– Jesteś pewna, że to bezpieczne? – zapytałam. – Nie boisz się?
– Kochanie, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, jak to mawiają. – zaśmiała się. – Nie mogę siedzieć całe życie w Warszawie, tym bardziej teraz, gdy mój dzień wygląda tylko jak dom, piekarnia, dom, piekarnia. – powiedziała, wzdychając ciężko. – Nie mogę być zamknięta jak w klatce. Tydzień dobrze mi zrobi.
– Tydzień?! – zawołał Tadeusz.
– Tak, kochanie, wtedy wrócę na spokojnie z Jadzią. – oznajmiła. – Nie będę musiała szukać żadnych transportów.
– A wytłumacz mi jedno, mamo.. – powiedział Tadeusz, łapiąc się za nasadę nosa. – Czym wy chcecie jechać z panią Jadzią?
– Jadźka ma samochód. – zaśmiała się z jego zdziwionej miny. – I prawo jazdy. Niemieckie na dodatek. Uwierz, kochanie, nigdy nie będę bardziej bezpieczna niż z nią w drodze. – zakpiła.
– Wyjeżdżacie z samego rana? – zapytałam, widząc, że Tadka już w zupełności zatkało i sam już nie wiedział, co mówić.
– Jakoś o dziesiątej. – odparła.

Spokojnie jak na wojnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz