LSOB - Rozdział 10

1.1K 146 217
                                    

Louis po prostu wiedział, że tak to się skończy, ale nie miał pojęcia, że aż tak. 

Była trzecia nad ranem, kiedy został obudzony przez Harry'ego. Otworzył leniwie oczy i spojrzał na chłopca, który bardzo głośno płakał, gorączkowo potrząsając jego ramieniem. Niemal od razu serce podeszło mu do gardła, a fala gorąca zalała jego ciało. 

— Co się dzieje? — zapytał spanikowany, podnosząc się do siadu i na oślep zapalając światło.

Harry leżał pod kołdrą cały czerwony na twarzy. Miał ogromne cienie pod oczami i drżał tak bardzo, że Louis cieszył się, iż spał koło ściany, więc nie mógł spaść. Zaciskał palce na kołdrze i wpatrywał się w mężczyznę błagalnym spojrzeniem. 

— Źle się czuć, pali w środku wszystko — zapłakał, kręcąc głową. — Ja już nie wiedzieć, ja już nie wiedzieć... Ja umieram, Lou. To koniec.

Błagam, niech to nie będzie coś poważnego — pomyślał Louis, podnosząc się z łóżka. Miał nadzieję, że skoro wcześniej Harry nie chorował, to w tamtym momencie pierwsze spotkanie z gorączką było dla niego czymś nowym, dlatego odczuwał to tak bardzo. Wiedział, że skoro Harry wyszedł pierwszy raz na powierzchnię, to nie miał dobrej odporności. Nie miał żadnych szczepionek i żadnej ochrony. 

Był zupełnie jak niemowle.

Wziął ze sobą pudełko z lekami i szybko poszedł do kuchni, by nalać wody do szklanki. Wrócił do Harry'ego, który wciąż majaczył i płakał, że człowieki mieć tak głupio i boleśnie. 

— Spokojnie, każdy człowiek choruje. Nawet zwierzęta, tylko trochę inaczej — powiedział cicho, kładąc dłoń na czole chłopca. Było całe gorące. — Wiem, że teraz czujesz się źle, ale... Nic ci nie będzie, Hazz. Dam ci tabletkę i jutro wstaniesz jak nowonarodzony. 

Kilka łez spłynęło po policzkach Harry'ego, przez co Louis poczuł ogromne wyrzuty sumienia. To on doprowadził do jego choroby. To on sprawił, że się źle czuł. 

— Ale na pewno? I być już dobrze, i nie umierać? — zapytał cicho, wtulając się w poduszkę. — I zrobić ze mną misie?

— Oczywiście, że nie umrzesz, o nic się nie martw. Zaraz cię mocno przytulę i odgonimy tę paskudną chorobę. Nikt cię nie będzie męczył.

Przystawił termometr do jego czoła, a po chwili z niepokojem zauważył trzydzieści dziewięć stopni. Jak na pierwszą gorączkę, Harry musiał się naprawdę źle czuć. Zresztą sam Louis, kiedy miał jedynie stan podgorączkowy, to już panikował i cały czas leżał w łóżku, więc nie chciał sobie wyobrażać, co się działo w głowie i ciele bruneta.

— Dam ci tabletkę i wszystko minie — oznajmił stanowczo. Miał nadzieję, że jeśli wmówi Harry'emu, że poczuje się dobrze, to naprawdę tak się stanie. — To taka magiczna kulka. 

— Znać tabletki, mamy... mamy ich dużo — jęknął Harry. Przysunął się do Louisa, by wtulić twarz w jego uda. — Ale ta magiczna, prawda? Ja się tak bardzo bać, nigdy nie czuć czegoś tak złego. Jak podwodna grypa i infekcja, ale nigdy tak nie palić.

Louis przejechał palcami po jego brązowych lokach. Było mu szkoda chłopca i jakby mógł, to zabrałby od niego chorobę, której on był sprawcą. Pewnie niedługo on sam będzie umierał, gdyż jego odporność leżała na samym dnie, i to Harry będzie musiał się nim zajmować. Bardzo nie chciał do tego doprowadzić, bo jeśli jego zdrowie miało zależało od chłopca, to mógł już pożegnać się z życiem.

— Oczywiście, że tak, Hazz. — Pogłaskał go po policzku i uśmiechnął się delikatnie dla otuchy. — A jak napijesz się szklanki wody, to będzie ci jeszcze lepiej. 

lonely shade of blue | part 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz