LSOB - Rozdział 28

819 136 94
                                    


Louis wiedział, że musiał coś zmienić, ale nie miał pojęcia, jak to zrobić. Miłość do Harry'ego i od Harry'ego sprawiła, iż zaczął żyć, prawidłowo oddychać. To ona była jego paliwem, które pomagało mu się ruszać i dawało nadzieję na lepszą przyszłość. To dzięki niej przestał mieć koszmary i zaczął budzić się nie z przerażeniem, a szerokim uśmiechem, ponieważ nastał nowy dzień, w którym będzie mógł całować swoją ukochaną syrenę i dawać jej wszystko, czego potrzebowała.

Naprawdę zawalił, pozwalając alkoholowi i narkotykom na przejęcie kontroli nad jego ciałem. Na początku starał się sam usprawiedliwiać — powtarzał, że to pomaga zapomnieć mu o cierpieniu i daje szansę na to, by przeżyć kolejny dzień. Nie dopuszczał do siebie myśli, że to było jawne kłamstwo. Używki mu w niczym nie pomogą, a jedynie jeszcze bardziej pociągną go na samo dno. Ale przynajmniej dawały mu tę chwilę ulgi, dzięki której mógł przestać się zadręczać. Louis tylko ratował swoje wypełnione cierpieniem serce. 

— Dobra, bierzemy się za sprzątanie, Louis — powiedział Niall, wchodząc do sypialni, w której spał jego przyjaciel. Podszedł do okna, by rozsunąć firanki i wpuścić odrobinę morskiego powietrza. — A tak właściwie, to bierzemy się za życie. Obiecuję, że poczujesz się lepiej.

Szatyn w to szczerze wątpił, jednak nie zamierzał zaprzeczać, ponieważ to spowodowałoby kolejny monolog z ust Nialla o tym, że jego życie wcale nie musi wyglądać w ten sposób. Przez ostatnie trzy dni nie słyszał niczego oprócz motywujących przemów, więc wolał milczeć, niż kolejny raz zostać zaatakowany przez słowotok. Bolała go głowa i nie miał siły na to, by znosić swojego przyjaciela. 

— Od czego zaczniemy? Może twoja pracowania? — zaproponował, podchodząc do łóżka Louisa. Złapał go za rękę i pociągnął do góry, by zmusić go do wstania. 

— Nie, nie wejdziesz do żadnej pracowni. To moje święte miejsce, do którego nie masz wstępu — oznajmił stanowczo, niemal jęcząc, kiedy poszuł, jak strzeliły mu kości. Desperacko potrzebował jakiejś aktywności fizycznej. 

— Tylko posprzątaj stamtąd butelki i niedopalone jointy.  Mówię ci, że poczujesz się lepiej, kiedy pozbędziesz się tego chlewu. 

— Dobrze mi się żyje w moim chlewie — burknął, wstając z łóżka. Ubrany był jedynie w bokserki, których nie zmieniał od kilku dni. Szybko powąchał się, po czym skrzywił, czując odór. — Ja się chyba idę umyć. Zaraz do ciebie wrócę i będziemy sprzątać. 

— Ta, i zgól tę okropną brodę. Lepiej ci w delikatnym zaroście — powiedział na odchodne Niall, po czym zniknął za drzwiami sypialni.

Louis westchnął cicho, a następnie znowu się skrzywił, czując nieprzyjemny zapach i wyciągnął z szafki czystą bieliznę oraz zwykłą koszulkę oraz dresy. Naprawdę potrzebował się odświeżyć. 

Woda okazała się być dla niego zbawieniem. W końcu po kilku długich dniach zmył z siebie cały alkohol i jointy, a przede wszystkim ogromne cierpienie. Sam nie wiedział dlaczego, ale w pewnym momencie zaczął się uśmiechać. Harry na pewno by się cieszył, że w końcu ruszał do przodu. Zajęło mu to bardzo dużo czasu, jednak zrobił mały krok w stronę normalności, ponieważ nigdy już nie będzie się czuł dobrze. Zawsze będzie źle. 

Użył szamponu o zapachu jabłek, który był ulubionym Harry'ego, po czym spłukał z siebie pianę i wyszedł z wanny. Szybko pozbył się brody, która była stanowczo za długa (nie golił się ponad cztery tygodnie, więc ustanowił nowy rekord) i na sam koniec spryskał się perfumami. Wreszcie wyglądał jak człowiek. 

— Jestem gotowy do sprzątania — oznajmił, wchodząc do kuchni, gdzie czekał na niego Niall. Mężczyzna pił herbatę z dużą ilością cytryny. — Zacznę od mojej pracowni, a ty... Nie wiem, czym mógłbyś się zająć.

lonely shade of blue | part 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz