LSOB - Rozdział 24

824 146 144
                                    


Louis obudził się, kiedy poczuł, że dla niego było zbyt gorąco — miał wrażenie, że przytulał się do niego sześćdziesięciokilogramowy grzejnik. Otworzył zaspane oczy i spojrzał na Harry'ego, który spał spokojnie na jego klatce piersiowej, oplatając go w talii z kropelkami potu na czole. Ostrożnie mężczyzna zsunął kołdrę z ich ciał w poszukiwaniu chłodnego powietrza, ale wtedy zorientował się, co było przyczyną samopoczucia jego ukochanego, małego Harry'ego. 

Zamiast nóg miał ogon. Piękny, zielony i błyszczący się ogon, który w dotyku zdawał się być zbyt suchy. Był zdecydowanie krótszy od nóg Harry'ego, przez co w Louisa uderzyło to, dlaczego brunet mówił o sobie jako o dziecku. Faktycznie wyglądał bardzo młodo i do tego niewinnie, mimo że delikatny zarys mięśni na brzuchu mówił coś innego. 

Może syreny dorastały trochę później niż ludzie? Pod wodą czas płynął zupełnie inaczej, więc Louis nie mógł wykluczyć tej opcji. 

To tak cholernie bolało. Widok jego miłości życia, która ponownie zamieniła się w syrenę, przez co była cała rozpalona, zniszczył go od środka. Louis przesuwał palcami po szorstkich łuskach, wylewając przy tym morze łez, ponieważ to znaczyło tylko jedno. Harry musiał wrócić do siebie i nie było dla niego miejsca w świecie ludzi, gdyż przyniesie mu to samo cierpienie. Już będąc skulonym na torsie Louisa zdawał się drżeć z powodu ogromnego bólu. 

Przez płacz Tomlinson nawet nie zauważył, że Harry się obudził. Chłopiec ledwo otworzył zaspane oczy i rozchylił wargi, ponieważ tylko na tyle było go stać. Był zbyt zmęczony, żeby cokolwiek powiedzieć i zbyt zraniony, żeby chociaż spróbować pocieszyć ukochanego. Obydwoje cierpieli tak samo mocno, tylko z tą różnicą, że Louis przeżywał to drugi raz. Drugi raz straci kogoś na zawsze. 

— Mogę się napić wody? — zapytał po dłuższej chwili Harry zmęczonym głosem. — I może zanieść do wanny, bo ja taki zmęczony i suchy, że chyba nie wytrzymam. 

Louis spojrzał na syrenę, która wpatrywała się w niego zaspanymi, smutnymi oczami. Bez zbędnych słów podniósł się z łóżka, chociaż nogi odmawiały mu posłuszeństwa i wziął Harry'ego na ręce, by razem z nim pójść do łazienki. Położył go w wannie, w której znajdowała się jeszcze morska woda, która zniknęła w jednym momencie, wsysając się w zielony ogon i nadając mu pięknego blasku. 

— Gdyby nie syrenki, wody w morzach i oceanach za dużo — mruknął Harry. — Ogon potrzebować bardzo dużo wody, żeby my lepiej oddychali i się czuli. To dlatego było, a teraz nie ma nic, ale może woda z tego długiego też trochę pomóc. 

Nie czekając na odpowiedź, spróbował się podciągnąć, by włączyć chłodną wodę. Westchnął z ulgą i przymknął oczy, wystawiając rękę, żeby spleść palce z Louisem, jednak mężczyzna nawet na niego nie patrzył, pozwalając swoim łzom spływać po policzkach. Wyglądał na załamanego i zrozpaczonego. 

— Lou, bo ja bardzo smutny, kiedy ty smutny — powiedział cicho Harry. — Ale chyba smutny, bo wiedzieć, co to wszystko znaczy. Ta woda się ani trochę nie wchłaniać, więc niedługo znowu źle się czuć, ale ja nie chcę do wody bez ciebie. Kocham cię. 

Warga Louisa zadrżała mocno, a sam szatyn ponownie rozpłakał się jak małe dziecko. Wyciągnął w jego stronę rękę, by pogłaskać go po włosach i złożyć mały, mokry pocałunek na ciepłym czole Harry'ego. 

— Wiem, kochanie, ja też ciebie bardzo kocham. Musimy... Musimy być odpowiedzialni, Hazz. Chyba... musisz... wrócić... do... wody. 

Z każdym kolejnym słowem brał głęboki wdech. Miał wrażenie, że się zaraz udusi. 

lonely shade of blue | part 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz